Edward Burne-Jones (1833-1898), „Złote schody”, 1880
Edward Burne-Jones – słyszeliście o takim panu? No to teraz też nie usłyszycie, bo ja w „Małym Gościu” nie mówię, tylko piszę. Żeby nie było problemów, zacznę od tego, jak się to wymawia. „Edward” to wszyscy wiedzą, jak się mówi. Normalnie: „Eduard”. Bo to Anglik był. „Burne” wymawia się tak, jak się czyta, tylko zamiast „u” trzeba wstawić „e”, a zamiast „e” niczego nie trzeba wstawiać, tylko w ogóle tego nie wymawiać. A „Jones” mówi się tak, jak Indiana. Indiana Jones. Kiedyś taki film leciał, może widzieliście. Należałoby jeszcze dodać przed nazwiskiem „sir”, bo brytyjskiej królowej Wiktorii tak podobało się malarstwo Burne-Jonesa, że przyznała mu szlachecki tytuł baroneta. Żeby ktoś mógł zostać szlachcicem, musiał spełnić jeden podstawowy warunek: nie być szlachcicem.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.