Rozmowa z Arturo Mari, fotografem papieskim
Jak wyglądało Pana ostatnie spotkanie z Janem Pawłem II?
W sobotę 2 kwietnia, około godziny 13, wezwał mnie abp Dziwisz, mówiąc, bym przyszedł jak najszybciej do apartamentu. Szczerze mówiąc, nie rozumiałem do końca, co się dzieje. Ksiądz Stanisław czekał na mnie przy wyjściu z windy. Spojrzeliśmy na siebie i zaczęliśmy płakać. Po chwili wziął mnie za rękę i ruszyliśmy dobrze mi znanym korytarzem. Skręciliśmy w lewo i dopiero wtedy zrozumiałem, gdzie mnie prowadzi. Wszedłem do sypialni Ojca Świętego. Leżał na lewym boku. Był spokojny, miał przymknięte oczy. Tyle się mówiło, że był podłączony do różnych aparatów. Kłamstwa, same kłamstwa! Ksiądz Stanisław powiedział szeptem: „Ojcze Święty, jest tu Arturo”. Ojciec Święty odwrócił się. Popatrzył na mnie spokojnymi oczyma. Rzuciłem się na kolana i powiedziałem po polsku: „Ojcze Święty, Arturo jest tutaj. Twój Arturo...”. Patrzył na mnie z uśmiechem. Jego oczy promieniowały miłością. Dotknął mojej ręki i powiedział: „O, Arturo!”, a potem pogładził moją głowę i wyszeptał: „Dziękuję, dziękuję”. Moje serce przestało bić ze wzruszenia. Patrząc na niego, miałem wrażenie, że czeka na jeszcze lepsze, piękniejsze spotkanie. Po sześciu godzinach zmarł.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.