Hanna Suchocka,
ambasador RP w Watykanie
W moim domu rodzinnym wszystkie Święta były ważne. Natomiast jeślibym z perspektywy czasu miała popatrzeć na ten czas, to chyba najważniejsze Święta Bożego Narodzenia były w 1980 roku. W naszym rodzinnym domu w Pleszewie mieliśmy taką tradycję rodzinnej kolacji wigilijnej. Nie była to duża rodzina, ale byli rodzice, ciotka, siostra, ja i jeszcze kilka bliskich osób. Po kolacji zawsze grałam na fortepianie i śpiewaliśmy kolędy. Było bardzo wesoło i tak się złożyło, że to śpiewanie z 1980 roku nagrałam na kasetę magnetofonową. Ta kaseta gdzieś do dzisiaj jest. Nigdy nie przypuszczałam, że już następnych Świąt nie będziemy mogli spędzić razem, bo wprowadzono stan wojenny. Święta spędziliśmy rozbici. W następnym roku, 1982, nie żyła już moja ciotka. Jak patrzę z perspektywy czasu, Święta 1980 roku były moimi ostatnimi prawdziwymi świętami w domu rodzinnym. Potem odbywały się one już w różnych miejscach. Ale to już nigdy nie było tak, jak wtedy. Chciałabym odszukać tę kasetę z 1980 roku...
Piotr Jaskiernia,
kierowca ciężarówki w USA
Najpiękniejsze Boże Narodzenie, jakie pamiętam, nie było wcale 25 grudnia, ale w listopadzie. W 1999 roku podczas Narodowej Pielgrzymki Polaków do Ziemi Świętej oglądaliśmy w Palestynie miejsca, po których kiedyś chodził Pan Jezus. Jednym z tych miejsc była Grota Jego Narodzenia. W pobliżu Groty, na Polu Pasterzy uczestniczyliśmy we Mszy świętej – Pasterce. Bo tam zawsze Msza jest pasterką. Niezależnie od pory roku. I chociaż nie było śniegu, choinek i data się nie zgadzała, to było moje najprawdziwsze Boże Narodzenie. Natomiast ze Świąt obchodzonych 25 grudnia najbardziej pozostały mi w pamięci te, w pierwszym roku po moim wyjeździe z Polski. I wcale nie były one tradycyjne. Mieszkałem w Charlotte, w Północnej Karolinie, z dala od rodziny. To były smutne Święta 1982 r. Nawet do Polski nie mogłem się dodzwonić. Spędziliśmy więc pierwszy dzień Świąt w domu z drugą smutną polską rodziną. A drugiego dnia pojechaliśmy nad ocean. Grudzień bywa w Karolinie jeszcze ciepły. Tamtego roku było w dzień około 20 stopni Celsjusza. Woda w Atlantyku długo utrzymuje ciepło, więc dla nas, zahartowanych w Bałtyku, były to luksusowe warunki. Ludzie spoglądali na nas jak na członków Klubu Morsów, ale my mieliśmy doskonałą zabawę, pozwalającą na chwilę zapomnieć o rozstaniu z rodziną.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.