Hau, Przyjaciele!
Chyba wczoraj trochę przesadziłam. Dostałam poważne ostrzeżenie, że jeśli moje zachowanie się powtórzy, to więcej nie zabiorą mnie na żadną rodzinną imprezę. Bardzo mi przykro. Uważam, że zaszło nieporozumienie. A wszystko przez to, że my, psy, nie potrafimy się wysłowić, wytłumaczyć przyczyny pewnych sytuacji. Mam nadzieję, że Paulina lub nawet Kuba zajrzą na tę stronę i mnie usprawiedliwią. Otóż pod koniec listopada w rodzinie jest kilka cudownych spotkań. Bardzo mi się to podoba. Najpierw przygotowania, głównie w kuchni. Bo sprzątanie nie jest moją pasją. Gdyby tylko Pani mi pozwoliła, to ja bym chętnie wylizała każdy garnek, każdy talerzyk. Byłaby oszczędność wody, gazu, czasu. Niestety, ciągle słyszę o jakiejś „Higienie”, którą najchętniej bym ugryzła, bo to wyjątkowo złośliwa dla psów osoba. Dzisiaj poszliśmy na obiad i podwieczorek do babci. Przyjechała prawie cała rodzina, nawet najmniejsze wnuki. Tłok przy stole, wszyscy głośno mówili, śmiali się, wydawali śmieszne dźwięki, gdy zwracali się do najmłodszej, a o psach zapomnieli. Tobi wybiegł do ogrodu. A ja byłam głodna spragniona kontaktu. No to skamlałam, piszczałam, jęczałam, drapałam po nogach. Owszem, babcia dała mi do miseczki jakieś resztki, ale ja dobrze czułam, ile na stole było mięsa, jaki zawiesisty sos, też chciałam skosztować, ocenić. A ciasta? Jestem miłośniczką słodkiego, o czym wszyscy zapomnieli. Mało tego, dorośli mieli do mnie coraz więcej pretensji, Pan uznał, że po raz ostatni wzięli mnie w gości. Nikt nie rozumie, że kocham rodzinę, że mam wilczy apetyt, że doceniam babci zdolności kulinarne i koniecznie chcę iść na zapowiedziane imieniny cioci Basi, a potem na spotkanie ze św. Mikołajem. Cześć. Astra