publikacja 08.11.2012 12:52
FC Barcelona utrzymywała się przy piłce przez ponad 80 proc. czasu gry. Messi i spółka wymienili między sobą chyba z tysiąc podań. A i tak wygrał Celtic. Jak to możliwe?
W czwartej kolejce Ligi Mistrzów Celitic Glasgow pokonał na własnym stadionie FC Barcelonę 2:1. Dzień wcześniej szkocki klub obchodził 125 urodziny. Trudno o lepszy prezent niż zwycięstwo nad Dumą Katalonii.
Na trybunach Celticu – biało zielono. I głośno. Zawodnicy w koszulkach w zielone paski zmotywowani jak nigdy. Prosty cel – postawić mur, którego Barca nie przebije ani nogą, ani głową. I liczyć na szybką kontrę. I na odrobinę szczęścia (albo kilka błędów przeciwnika). Ten prosty cel Szkoci zrealizowali w stu procentach. Obrońcy byli pewni, nie mylili się, nie pozwalali ze sobą tańczyć bajecznym dryblerom z Barcelony. A bramkarz Celtów bronił jak w transie. Niestety nie mówimy o Łukaszu Załusce, który mecz oglądał z ławki rezerwowych. Bohaterem był 24-letni Fraser Forster. A strzelcom Barcy brakowało też piłkarskiego szczęścia.
Celtic zamknął się zupełnie, a właściwie to Barcelona zamknęła Celitic na jego połowie (co przypominało hokejowy zamek). Biało-zieloni oddali w pierwszej połowie tylko jeden celny strzał. I padł gol. W 21 minucie tego wyczynu dokonał Kenijczyk Victor Wanyama.
A potem znów mur. I kolejny cios Celticu, w 83 minucie. 2:0. Messi przecierał oczy ze zdumienia. Niedługo potem strzelił honorowego gola. Ale cóż po honorze, gdy na koncie za ten mecz – 0 punktów. A awans do kolejnej fazy rozgrywek to wciąż nic pewnego.
Założony w 1888 roku Celtic Glasgow jest 43-krotnym mistrzem Szkocji, 35 razy zdobywał puchar kraju. A w 1967 roku zdobył Puchar Europy.