nasze media Mały Gość 12/2024

Wasz Franek fałszerz

|

MGN 10/2015

dodane 24.09.2015 12:36

Świadectwo krzyżowe

Wiecie, co to takiego „martyr”? Aha, jedni wiedzą, inni nie. Bez sensu tak pytać wszystkich czytelników, skoro wśród nich może się trafić profesor od tych spraw. No to dla tych, którzy nie wiedzą: „martyr” to greckie słowo oznaczające świadka.

Stąd też pochodzi słowo „martyrologia”, co znaczy męczeństwo jakiejś grupy ludzi. Dziwne, nie? Tu świadectwo, a tu męczeństwo. Jeszcze by to można zrozumieć, gdyby chodziło o męczenie uczniów przez cały rok, żeby przynieśli do domu zadowalające świadectwo. Ale tu nie chodzi o męczenników szkolnych, tylko takich, którzy naprawdę się dali zamęczyć na śmierć, bo nie chcieli zdradzić tego, co dla nich było ważniejsze niż życie. I teraz to zaczyna pasować: męczennik jest świadkiem. I to najlepszym. Jeśli ktoś dla jakiejś sprawy daje się zabić, to inni widząc to, zaczynają rozumieć, że dla tej sprawy naprawdę warto żyć.

    Dlatego też mówi się, że krew męczenników jest posiewem chrześcijan. I rzeczywiście tak to jest, że im bardziej gdzieś prześladuje się chrześcijan, tym ich po pewnym czasie jest więcej. Takie są owoce świadectwa, że Jezus jest prawdziwym Panem i tylko przy Nim warto trwać, choćby się całe piekło na głowę zwalało. Tacy świadkowie byli od początków chrześcijaństwa – i o tym mówi też ten obraz. Przedstawia męczeństwo Tymoteusza i Maury. To świeżo poślubieni małżonkowie, którzy za czasów cesarza Dioklecjana około 286 roku zostali zamęczeni w Tebaidzie, egipskiej prowincji Cesarstwa Rzymskiego. A stało się to dlatego, że czytali Pismo Święte, co wtedy było zakazane. Bo w ogóle chrześcijaństwo było zakazane. No i rzymski prefekt skazał oboje na śmierć krzyżową. Według podań oboje wisieli na tych krzyżach przez siedem dni i wzajemnie dodawali sobie odwagi do wytrwania.

     Na obrazie widać początek świadczenia. Tymoteusz już wisi na krzyżu, oprawcy właśnie przytwierdzają pionową belkę do ziemi. Młoda żona Tymoteusza zostanie za chwilę powieszona. Krzyż dla niej już leży na ziemi, a ona sama stoi spokojnie, patrząc na swojego męża. Wokół nich pełno symboli egipskich bóstw, jest też posąg cesarza, któremu skazańcy nie chcieli oddać pokłonu.

    W głębi obrazu widać siedzącego prefekta, który wskazuje popiersie cesarza, jakby dawał małżonkom ostatnią szansę przeżycia, jeśli zdradzą Chrystusa. Obraz namalował Henryk Siemiradzki, który lubował się w potężnych dziełach, nawiązujących do starożytności. To typowe dla tzw. akademików, czyli artystów, którzy malowali według ideałów sztuki antycznej. Uważali te dawne wzorce za doskonałe, a specjalizowali się w tematach mitologicznych, historycznych i religijnych. Siemiradzki często łączył te dwa ostatnie tematy – i tak jest też tym razem. Bo to i starożytność, i chrześcijaństwo.

    Dzieła Siemiradzkiego są bardzo dekoracyjne, rzec by można teatralne. A przy tym nadają się do opowiadania o ważnych rzeczach. Jak tym razem. No bo świadczenie o Panu Jezusie to rzecz tak ważna, że aż warta męczeństwa. A ja przy okazji mogłem to dzieło sfałszować, co też zrobiłem w ośmiu miejscach. Fałszerstwa ujawnione I jak tam po pierwszym szoku szkolnym? No wiem, wiem, jeszcze trochę trwa. Ale odwagi, tak będzie najdalej do czerwca. Żeby to przetrwać, warto się czasem odprężyć, szukając fałszerstw w prezentowanych przeze mnie obrazach.