Pani dyrektor jak co dzień o godzinie ósmej wita uczniów w drzwiach szkoły. Potem modlitwa i ogłoszenia. – Dziś będziemy mieli gościa z Polski – zapowiada – który amerykańskie szkoły zna tylko z filmów. Pokażcie mu, jak jest u nas.
Znajomy ksiądz przed moim wyjazdem do USA mówił, że koniecznie muszę odwiedzić szkołę katolicką. Wsiadłem więc do metra, które zawiozło mnie na stację Bethesda na przedmieściach Waszyngtonu. Stamtąd George Weigel, autor słynnej książki o Janie Pawle II, podwiózł mnie do katolickiej szkoły, do której chodziła trójka jego dzieci. W szkole św. Joanny de Chantal uczy się 550 uczniów, od przedszkolaków do ósmoklasistów. W większości to dzieci z tej parafi i, setka to dzieci absolwentów, są też dzieci waszyngtońskich dyplomatów.
Dyrektorka jak mama
W drzwiach czeka na mnie Elizabeth Hamilton. Uczy w tej szkole od 28 lat, a od 22 lat nią kieruje. – Czuję się tutaj jak szkolna mama, a właściwie już babcia – śmieje się pani Hamilton. – Kiedy siostry szarytki otwierały małą szkołę podstawową przy naszej parafi i, ja chodziłam do pierwszej klasy – opowiada. – To było w 1953 roku. Potem uczyły się tu moje dzieci, a teraz wnuki. Dziś nie ma już sióstr, ale kontynuujemy tę samą tradycję, trzymamy się zasad. Wychowujemy po katolicku i uczymy. Zależy mi na tym, żeby dzieci wiedziały, że szkoła to miejsce dobre dla nich, gdzie ktoś się o nich troszczy. Niech ksiądz też czuje się jak w domu! Wyruszam więc na wycieczkę po szkole. Na korytarzach cisza jak makiem zasiał. Wszystkie drzwi do klas pootwierane. Co się dzieje? Świńska grypa czy co? Zaglądam do klasy pierwszej. Dzieci siedzą grzecznie w ławkach, dziewczynki w sukienkach w ciemnozieloną szkocką kratę, chłopcy w granatowych spodniach, białych koszulach i... krawatach.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.