Przez dwa lata zmagałam się nerwicami, depresją, myślami samobójczymi... Wydawało mi się, że ludzie z mojej miejscowości mnie nienawidzą, że od nich odstaję... Nie byłam w stanie chodzić do szkoły, nic zrobić. Żyłam kompletnie bez celu... Gimnazjalistka, kl. III
Odstawiałam moim przyjaciołom akcje samobójcze, wysyłałam im esemsesy, że się zabiję, oni próbowali mnie przekonać, że nie ma po co - a mnie to jeszcze bardziej nakręcało. Zamykłam się w pokoju, pakowałam swoje rzeczy, pisałam listy pożegnalne, odstawiałam mojej rodzinie straszne schizy. Potrafiłam brać tabletki nasercowe. Cięłam się, wycinałam sobie różne napisy na ciele, robiłam
zdjęcia krwi - wszystko zawsze odbywało się perfekcyjnie: wyczyszczone żyletki, ułożone wg wielkości, oprawa muzyczna, odpowiednie światło. Tak bardzo nienawidziłam siebie za to wszystko, ale nie umiałam tego przerwać. Każde spojrzenie w lustro wywoływało we mnie odruchy wymiotne.
Byłam zaniedbana, miałam nadwagę, pełno pryszczy, pocięte ciało, ale zamiast coś z tym zrobić, uporać się z tym, co mi nie pasuje - załamywałam się i popadalam w to jeszcze bardziej. W momencie, w którym nieobecności było już tak wiele, ze szkoła groziła krokami prawnymi, zgodziłam się pójść do psychologa - dostałam nauczanie indywidualne co pozwoliło mi nadgonić naukę, ale terapie nic nie dawały - po każdej "sesji" z psychologiem czułam się jeszcze bardziej zdołowana. Pod koniec
zeszłego roku zrezygnowałam z tych spotkań. Ale właśnie w tym okresie poznałam bardzo ważną dla mnie osobę, która pomogła mi wyjść z tego wszystkiego. Dała mi przysłowego "kopa", zmusiła do działania, do naprawienia swojego życia. Przestałam się okaleczać, wróciłam do szkoły i mam tam teraz wielu przyjaciół, jesteśmy zgraną klasą. Przyjeli mnie po tak długim czasie nieobecności bardzo dobrze, jak gdyby nic się nie stało. Schudłam, znalazłam własny styl ubierania, odpowiednią fryzurę,
pozbyłam się pryszczy. Odnalazłam w sobie różne pasję, wielkie chęci do działania. Zaczęłam żyć pełnią życia. Ta osoba przekonała mnie również do wiary. Nie jestem może zagorzałą katoliczką, ale dzięki niej uwierzyłam w to, że istnieje Bóg, który mnie kocha. I to wystarczy. Nie chodzę na oazę, nie wiąże się z tego typu ruchami - nie lubię tego. Nie pasuje mi taki "ogniskowy" styl religijności. Nie podważam wiary oazowiczów, ale mnie taki styl wyrażania wiary poprostu nie odpowiada.
Chciałabym, aby ten fragment mojej "małej historii" został opublikowany na stronie, gdyż pełno tam smutnych listów, czasem młodych ludzi którzy mają choć po trosze podobne problemy - niech zobaczą, że ze wszystkiego można wyjść.
Bardzo dziękuję za szczerość. Myślę, że wyznanie rówieśniczki da Wam więcej niż moje przekonywania. A może jeszcze ktoś chciałby opowiedzieć swoją historię? Za Waszą zgodą listy będą opublikowane, ale zaznaczam, że zawsze możecie liczyć na dyskrecję...Iza Paszkowska
Więcej listów: