Nie mówcie, że nie znacie Kilimandżaro. No chyba, że nie oglądaliście „Króla lwa”. Wielka góra stanowi tam istotny element krajobrazu.
11-letnia Czanda z Zambii z zaciekawieniem przyglądała się fotografii przedstawiającej ośnieżone ulice. – Wy to sami robicie? – spytała, wskazując palcem na śnieg. Czanda nigdy wcześniej nie widziała śniegu. Gdyby mieszkała w Tanzanii, nie zadałaby takiego pytania. Wtedy może przechadzałaby się w cieniu Kilimandżaro, królującej nad sawanną. A gdy podniosłaby głowę, ujrzałaby śnieżną czapę na najwyższym szczycie swego gorącego kontynentu.
Złe duchy i coca - cola
Kilimandżaro fascynuje od starożytności. Już w II w., aleksandryjski geograf, Klaudiusz Ptolemeusz pisze o „białej śnieżnej górze” w Afryce. Kilkaset lat później, wzmianki o niej pojawiają się w zapiskach arabskich i chińskich podróżników. Jednak to wszystko informacje z drugiej ręki. Brak było śmiałka, który by się zapuścił w „kraj pełen dolin, gór i dzikich słoni” i sprawdził prawdziwość opowieści. Nic dziwnego, że dumną i niewzruszoną górę, spowijał nimb tajemnicy. Aż nadszedł wiek XIX, a wraz z nim Johann Rebmann. Był niemieckim misjonarzem, który za punkt honoru obrał sobie odnalezienie góry. Udało mu się to w 1848 roku. „Wielka biała chmura okala szczyt w kraju Czaga” – zanotował w dzienniku. Czaga to jeden z ludów, mieszkających w sąsiedztwie góry. Potężny masyw wzbudzał w tubylcach grozę i nabożną cześć. Mówili: góra złych duchów. Duchy strzegły jej skarbów: srebra i diamentów. Na bezczelnych śmiałków, naruszających spokój góry, zsyłały chorobę lub śmierć. Bywało, że zamieniały ich w bryłę lodu.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.