W eksponowanym ciele trudniej dostrzec wnętrze.
Pokaz mody oglądało się zwykle w TV. Teraz – na szkolnych korytarzach. W każdej szkole jest grupa dziewczyn raczej rozebranych niż ubranych. Najbardziej „postępowe” być może wkrótce będą nosiły jedynie etykietki ubrań (oczywiście wyłącznie markowe!).
Zastanawiam się, czy ich rodzice są tak biedni, że nie stać ich na kupno spodni i bluzek w odpowiednim rozmiarze tak, by obie części garderoby łączyły się ze sobą, czy też są aż tak bardzo bogaci, że stać ich na leczenie zapalenia nerek i innych chorób ich kochanych córek.
Czasami przychodzi mi do głowy mrożąca krew w żyłach hipoteza. Być może dziewczyny eksponują swoje ciało dlatego, bo na próżno szukać w nich tego, co niewidzialne. Jak choćby inteligencji czy wrażliwości.
Obserwuję jeszcze inne zjawisko. Otóż dziewczyny najbardziej „nowoczesne” i „wyzwolone” skrzętnie ukrywają to, czego skrywać wcale nie muszą. Niczym ich islamskie koleżanki ukrywają swoją twarz. Różnica polega jedynie na tym, że muzułmanki zakrywają ją w pokaźnych chustach, a postępowe Europejki w pokaźnych makijażach, pod grubą warstwą substancji, zwanych popularnie kosmetykami. Nawiasem mówiąc ich cera i tak jest już zniszczona brakiem ruchu, niezdolnością do fizycznego wysiłku i paleniem (najdroższych!) papierosów (nieodzowny rekwizyt ludzi nieszczęśliwych).
Efekt:
Właścicielki markowych ubrań każą się traktować jak lalki Barbie, na które można popatrzeć, ale których nie można pokochać