Kto przy zdrowych zmysłach z własnej woli rezygnuje ze znakomitej posady, z władzy, bogactw i zaszczytów? Ten, kto ma taką posadę, powód do rezygnacji – i zdrowe sumienie.
To wszystko miał Tomasz More (Morus), kanclerz króla Anglii, Henryka VIII. Chodził w bogatych strojach, jadał wykwintne potrawy, a każde jego polecenie w mig spełniano. Władca bardzo go cenił i lubił, bo Tomasz był sympatyczny, dokładny i obowiązkowy. Ale Tomasz Morus niczego, co posiadał, nie uważał za swoją absolutną własność. Również poczucia humoru. Zachowała się jego modlitwa, którą kiedyś spisał: „Daj mi, Panie, dobre trawienie, a także coś do strawienia. Obdarz mnie duszą, której obca jest nuda, która nie zna szemrania, wzdychania i skarg. I nie pozwól, abym zbytnio troszczył się o to rozpychające się coś, które nazywa się «ja». Panie, obdarz mnie poczuciem humoru, daj mi łaskę rozumienia żartów, abym zaznał w życiu nieco szczęścia i podzielił się nim z innymi”. Został wysłuchany. Nic dziwnego, że ludzie przepadali za tym znakomitym człowiekiem. Mało kto wiedział, że pod bogatą odzieżą nosi drapiącą ciało włosiennicę, że modli się nocami i że bogactwa rozdaje biedakom.
Pewnie dlatego, gdy nadeszły czarne chmury, Tomasz wybrał głos sumienia. A sumienie mówiło mu, że nie wolno zgodzić się z królem. Henryk VIII bowiem chciał się rozwieść z prawowitą żoną i poślubić kochankę. Papież nie zgodził się na to, więc król zerwał z papieżem. Ogłosił się głową własnego Kościoła. Wszyscy poddani mieli złożyć przysięgę na wierność tak odmienionemu królowi, a kanclerz miał ponadto przeprowadzić rozwód. Tomasz odmówił. Złożył urząd i wycofał się z życia dworskiego. Ale wiedział, że to go nie ocali. Niemal cała Anglia składała hołd swojej „głowie Kościoła”, a Tomasz nie. Siedział w domu z żoną i dziećmi, i czekał. Wiedział, że nieliczni oporni już oddali życie za wierność papieżowi. Słyszał o aresztowaniach i bestialskich torturach.
Wreszcie przyszli i po niego. Zamknęli go w londyńskiej twierdzy Tower. Król nie chciał jego śmierci. Liczył, że jego dawny przyjaciel się ugnie. Zaczęło się namawianie, przekonywanie, kuszenie nagrodami. Jedno „tak” i wychodzisz na wolność, odzyskujesz wszystkie dobra, a nawet otrzymasz nowe. Było i straszenie. Ale Tomasz sam wiedział, jaki los go czeka: ćwiartowanie żywcem, wypruwanie wnętrzności, duszenie. Części jego zwłok miały być powieszone na bramach miasta.
Tomasz nie czuł się bohaterem i bał się męczeństwa. Ale liczył, że gdy trzeba, otrzyma wystarczającą łaskę i uniesie męczarnie. Nie pomogły rady „życzliwych”, żeby złożył przysięgę tylko ustami, a w sercu zachował wiarę katolicką. Morus wiedział, że wiara jest jak woda. Kto trzyma ją w dłoniach, nie może nawet odrobinę rozluźnić palców, bo cała wycieknie.
Przed egzekucją król zmienił wyrok. Tomasz miał być ścięty bez tortur. Gdy nadszedł dzień kaźni, były kanclerz otrzymał łaskę męczeństwa. Spokojnie pożegnał się z rodziną. – Módlcie się, abym umarł wierny wierze katolickiej. I aby król wierny tej wierze umarł – powiedział do wszystkich. Gdy wchodził na szafot, poprosił oficera o pomoc. – Proszę mi podać rękę. Bo z powrotem to już sam sobie poradzę – zażartował po raz ostatni. Ostatni na ziemi. Bo w niebie pewnie śmieją się z jego kawałów do rozpuku. Dziś Kościół czci Tomasza More jako świętego patrona polityków.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.