Niektórzy myślą, że wystarczy obejrzeć western, by jeździć konno. Robią wtedy wszystko nie tak, jak należy.
Niedaleko Krakowa, w malowniczej dolinie Prądnika, w otoczeniu skałek i lasów, leży wioska Korzkiew. W tamtejszej stadninie „Botoja” mieszkają 24 konie. – Zaczęło się piętnaście lat temu. Najpierw była Dora i Harmonia – mówi Jakub Pienkowski, syn założyciela stadniny. – Dziś nasze konie to w większości dzieci tych klaczy.
Nie tak prędko, kowboju
Jakub od dziesiątego roku życia jeździł sportowo na koniach, skakał przez płotki. – Za pierwszym razem, kiedy dosiadłem konia, spadłem dziesięć razy – opowiada. – Ale to przecież ryzyko wpisane w tę zabawę – śmieje się. Dziś Jakub zarządza stadniną, do której zaprasza wszystkich miłośników koni. Tylko w poniedziałki konie mają wolne. Poza tym każdego dnia można pokowboić. – Ale nauka zaczyna się od lonży – zaznacza Jakub. To półgodzinne jazdy. Trzeba odbyć trzy, cztery lonże. Potem jest jazda pod okiem instruktora. Jeśli osoba jest pojętna, to po 20, 30 godzinach możliwy jest wyjazd w teren. Najczęściej w stronę Ojcowa, ku wzgórzom i zamkom. Też z instruktorem. Ze względów bezpieczeństwa. Najgorszy jest odcinek, gdy trzeba przejechać ulicą. Oczywiście koń nie ma prawa jazdy. – Ale trzeba przestrzegać przepisów ruchu drogowego, trzymać się prawej strony, a wieczorami trzeba mieć odblaskowe kamizelki – wylicza Jakub. Dla nauki konnej jazdy nie ma granicy wiekowej. Niektórzy zaczynają jako sześciolatki, inni, gdy mają 70 lat. – Wystarczy chcieć – podkreśla Jakub.
Pik i kot odrzutowiec
Stadnina to też czasami koński hotel. W Botoi jest siedem koni, których właściciele odwiedzają w wolnych chwilach. Paulina codziennie przyjeżdża z Krakowa i odwiedza swego Pika World’a (world - ang. świat) rasy Hanover. Rodzice Pika pochodzą Niemiec. Pik to imię po ojcu. – Jak mnie zdenerwuje, to wołam na niego Siwy. On to czuje i ma wtedy skruchę w oczach – śmieje się Paulina. – Ale to najwspanialszy i najukochańszy koń na świecie – dodaje. – Jest spokojny, choć ma charakter. – A jak reaguje na kota? – zagaduje fotoreporter „Gościa”, bo właśnie w pobliżu śpi pasiasty mruczek. – Zawsze chce go powąchać. Pik zaciągnął się głęboko i tak prychnął na kota, że aż mu uszy odchyliło. Wyglądał jakby leciał odrzutowcem. Pik zarżał, jakby się uśmiał. – To się tak mówi – wyjaśnia Paulina – kiedy koń podnosi wargę do góry. Ale tak naprawdę to on wtedy łapie zapachy. A rżą, kiedy są szczęśliwe, kiedy chcą się porozumieć ze sobą. Ostatnio Pik na przykład rżał na betoniarkę. Zostawiamy Paulinę z Pikiem, bo musi jeszcze wyczyścić kopyta koniowi. – Trzeba to robić po każdej jeździe – wyjaśnia na koniec – bo jeśli kamień tam zostanie, to od wilgoci może koniowi zacząć gnić kopyto.
Z koniem jak z psem
Koni nie trzeba się bać. – One wyczuwają strach u człowieka – tłumaczy Jakub. Najlepiej zachowywać się przy nich jak przy swoim psie. Pogłaskać, dotknąć serdecznie, dać do zrozumienia, że się o nie troszczymy. Koński charakter kształtuje się od źrebięcia. Od małego uczy się konie chodzenia na uwięzi, czyszczenia, przyzwyczaja do wymiany podkowy. Niektóre konie na przykład nie chcą trzymać nogi do podkucia. Czy podkowy są potrzebne? Nie zawsze. Jeśli już mają podkowy, to różne. Kiedy konie chodzą po asfalcie, to podkowy mają gumowe, a jeśli po piasku, to metalowe. Dwa konie z „Botoji”, Kalia i Waldek, używane są do hipoterapii, czyli do leczenia dzieci chorych m.in. na autyzm. – Takie konie muszą być spokojne – mówi Jakub. – Dzieci autystyczne, z którymi prowadzone są zajęcia, czasem uszczypną konia albo pociągną za ucho, więc zwierzęta muszą być cierpliwe.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.