Latający zakonnik, patron astronautów, lotników i studentów
Kiedy w dzieciństwie Józef ciężko zachorował, mama wyprosiła u Maryi pomoc i synek został cudownie uzdrowiony. W okolicy nazywano go bocca aperta, czyli gapą, bo chłopak często widział rzeczy, o których innym nawet się nie śniło. Zdarzało się to wszędzie: na podwórku, w szkole, w czasie zabawy, dlatego mało kto go rozumiał. Józef niespecjalnie lubił się uczyć. Zatrudnił się u szewca, jednak praca ta okazała się dla niego zbyt trudna. Postanowił wstąpić do franciszkanów, ale tam nie chcieli go przyjąć. Zapukał do braci kapucynów. Przyjęli go chętnie, ale równie chętnie po kilku miesiącach mu podziękowali. Józef do niczego się nie nadawał. Nawet naczyń nie umiał zmywać. Kilka lat później znów zgłosił się do franciszkanów. Przyjęli go, bo nie miał kto zajmować się końmi, i zauważyli, że Józef bardzo się zmienił. Był bardzo gorliwy, rozmodlony i pracował nad sobą. Skończył nawet studia. Zdarzało się, że podczas modlitwy nagle unosił się, czyli lewitował, i zastygał nieruchomo w powietrzu. W takie stany wprawiał go dźwięk dzwonów, zapach kadzidła albo imię Chrystusa, Maryi lub świętych. Z tego stanu umiało go wyprowadzić jedynie polecenie przełożonego. Po śmierci Józefa wiele miast chciało mieć go u siebie. Jego ciało spoczywa w Osimo, w bazylice ku jego czci.