MGN 2009 10
Piękno piękniejsze
Rodzice zwykle boją się, żeby ich dziecko czegoś nie zmalowało. Pewnie dlatego rodzice malarzy najczęściej nie chcieli być rodzicami malarzy. No cóż, każdy ma prawo nie być rodzicem malarza. Nie można przecież zmuszać człowieka, żeby był kimś, kim być nie chce. Gorzej, że to się wiązało ze zmuszaniem przyszłego malarza, żeby został prawnikiem, murarzem, grabarzem, garbarzem czy kim tam jeszcze chcieli, byle nie brał się za pędzle. Nic z tego jednak nie wychodziło, bo każdy przyszły malarz i tak zawsze zostawał malarzem. Co innego niedoszli malarze. Ci z kolei zawsze ulegali rodzicielskim naciskom, ale to dobrze, bo kto to widział, żeby malarzem został niedoszły malarz?
Mili rywale
Domyślacie się już, że malarz, którego dzieło dziś prezentuję, miał w młodości problemy z zostaniem artystą. Otóż źle się domyślacie, bo akurat Giovanni Bellini tych problemów zupełnie nie miał. Nawet przeciwnie – gdyby chciał zostać niedoszłym malarzem, jego ojciec byłby niepocieszony. A to z tej przyczyny, że ojciec Giovanniego nazywał się Jacopo Bellini. Każdy wie, kto to był. Każdy historyk sztuki, specjalizujący się w sztuce weneckiego gotyku dworskiego wie, że Jacopo Bellini też był malarzem. Każdy też wie, że również jego pierwszy syn Gentile był malarzem. A nawet jego kolega też był mala… a to już bez sensu. Ale malarzem był także szwagier Giovanniego. Nazywał się Andrea Mantegna. Słyszeliście pewnie? Aha, to nic. W każdym razie, Jacopo przyuczał swoich synów od ich wczesnych lat do pędzli i wszystkiego, co z malowaniem związanie. Jak napisał Giorgio Vasari (też każdy go zna): „Nie upłynęło wiele czasu, kiedy jeden i drugi prześcignęli ojca. Cieszył się Jakub wielce z tego, stale ich zachęcając, aby tak malowali, jak Toskańczycy i tak przykładali się, aby jeden drugiego przewyższył”. Sympatyczne, prawda? Zwłaszcza, że w tej rywalizacji między braćmi nie było żadnej zawiści. Przez całe życie bardzo się nawzajem lubili i cenili. Po pewnym czasie jednak większą sławę zdobył Giovanni. Miał własny styl i ciągle się rozwijał. Inna artystyczna sława tamtej epoki, Albrecht Dürer, napisał o nim, że Giovanni Bellini „jest najlepszy ze wszystkich malarzy”. Okazało się, że słyszeli o nim nawet daleko za granicą. W 1479 roku, z niedawno zdobytego przez Turków Konstantynopola, do weneckiej pracowni Belliniego przyszło zaproszenie od sułtana. Mehmed II był pod wrażeniem ujrzanych gdzieś malowideł Giovanniego. Senat Wenecji owszem, wypuścił do Turcji Belliniego, ale nie tego, tylko jego brata Gentile. Republika nie chciała stracić tak znakomitego malarza. Na wszelki wypadek Giovanniemu przyznano stałą i bardzo przyzwoitą pensję, a w końcu został mianowany oficjalnym malarzem Republiki Weneckiej.
Lepszy świat
Tak więc Bellini nie musiał martwić się o utrzymanie i mógł przebierać w zamówieniach. Zachowało się po nim sporo dzieł o tematyce religijnej – bo też takie głównie malował. Jednym z nich jest to, które tu widzicie. Przedstawia zatopionego w ekstazie Franciszka z Asyżu. Asyż zresztą też przedstawia – miasto widać w tle. Świętego otacza piękny świat – tu kwiatek, tam drzewo, siam cały las. Łąka, źródełko, skały, zwierzęta. Wszystko, co Franciszek kochał i o co się troszczył. Efekty tej troski widać za jego plecami – drzewko podwiązane do rusztowania z patyków. Ale jest też Biblia. To właśnie z Biblii Franciszek poznał wolę Bożą co do swojego życia – że ma być ubogi, że ma nie brać w drogę sandałów ani laski. Sandały zostawił więc pod pulpitem, o jedną z żerdzi oparł laskę. Całkiem uwolniony od przemijalnego piękna tego świata (symbolizuje je czaszka leżąca na pulpicie), widzi prawdziwe piękno. Choć jest jeszcze w tym świecie, zdaje się go nie dostrzegać. Wpatruje się w coś, co jest poza tym światem i co jest tak pochłaniające, że Franciszek staje się nieobecny.
I to jest prawdziwy święty Franciszek – widzi w świecie Boga, a nie robi boga ze świata. To nie żaden tam wegetarianin, żaden zielony ani tym bardziej czerwony. Inny zresztą nie mógł być, bo w czasach Belliniego ludzie wiedzieli jeszcze, że świat bez Boga nie byłby możliwy.
Bellini żył długo, bo ponad 80 lat i stworzył wiele znakomitych dzieł, co zyskało mu miano najwybitniejszego malarza epoki. Wykształcił zastępy uczniów, wśród nich takie sławy jak Tycjana czy Giorgione. Znacie? Aha.
Pracował prawie do samej śmierci, a w jego sposobie malowania widać wciąż coś nowego. To pewnie dzięki temu, że Belliniego zawsze bardzo interesowała twórczość innych. Każde dzieło sztuki budziło jego ciekawość a często i zachwyt. To zupełnie jak u was, zwłaszcza podczas szukania fałszerstw.
No i to wszystko. Miłego tropienia ośmiu różnic.
Wasz Franek fałszerz
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.