malowidło na jedwabiu MGN 2008 05
Wiecie, jaki jest największy obraz na świecie? Nie, nie chodzi o obraz nędzy i rozpaczy. Pytam o obraz prawdziwy, o malowidło, dzieło sztuki. Otóż jest to dzieło Wang Hui, a nazywa się „Huangdi zhi xing Kangxi”. Cieszcie się, że napisałem to naszym alfabetem, bo gdybym napisał po chińsku, to by tego nawet Chińczyk nie zrozumiał. Zresztą pewnie nie zrozumie i tego, bo ja po chińsku umiem tyle, co mój pies po żyrafiemu – a ja nie mam psa. Żeby nie przedłużać tej agonii logiki, śpieszę wyjaśnić, że po polsku tytuł owego malowidła brzmi „Podróż cesarza Kangxi”. Kiedy powstało, liczyło… 230 metrów długości. Korekto, proszę nie poprawiać – naprawdę metrów, nie centymetrów. Część malowidła zaginęła i do dziś zostało marnych 178 metrów. A gdzie się takie coś mieści? Ano, w futerałach z laki, bo malowidło chińskim zwyczajem powstało na jedwabiu. Dzięki temu łatwo to zwinąć i w tych zwojach przechowywać. Zwojów o wysokości 67,5 cm było 12. Dziś jest ich 9.
Pewnie dziwi was, dlaczego obraz, zamiast wisieć, tkwi w zwojach. Ano, bo w Chinach wszystko jest inaczej. To zupełnie inny świat, przez tysiąclecia niedostępny naszej kulturze. Tam malowidła wyjmuje się ze skrzyń i rozwija tylko wtedy, gdy chce się je pooglądać. Chociaż „pooglądać” to za prostackie słowo. Nad tym wypada się zadumać, pomedytować. Bo też chińskie obrazy temu miały służyć. Najczęściej przedstawiają krajobrazy, ale nie takie zwykłe. Góry są w nich spiętrzone bardziej niż naprawdę, rzeki płyną finezyjnymi zawijasami, a doliny otula tajemnicza mgła. Trzeba też podziwiać kunszt artystów, bo na jedwabiu nie można malować jak olejnymi farbami na zagruntowanym płótnie. Na płótnie można wszystko naszkicować, a w razie pomyłki zamalować. Jedwab takich rzeczy nie toleruje. Dlatego artysta najpierw dokładnie wszystko sobie „rysuje” w duszy. Dopiero gdy obraz widzi dokładnie, pędzelkiem zanurzonym w farbie lub tuszu przenosi go na materiał.
Wyobraźcie sobie, ile musiał się namyśleć znakomity Wang Hui z pomocnikami! Zwłaszcza że miał przedstawić etapy wielkiej podróży współczesnego mu cesarza Kangxi. Bo takie, jako najlepszy artysta swojej epoki, dostał zamówienie z cesarskiego dworu. To zaś wymagało namalowania – prócz pejzaży i budynków – wielu tysięcy postaci. Ludziki są maleńkie, ale namalowane z zegarmistrzowską precyzją. Widać każdy detal stroju, uprzęży zwierząt, szczegóły uzbrojenia. Już na samym pierwszym zwoju, zresztą najskromniejszym, widnieje 1200 ludzi. Wszystko inne też jest takie – niemal każdy listek na drzewie jest namalowany z największą pieczołowitością.
Malowidło powstawało w latach 1691–1698 i uwieczniło drugą wyprawę cesarza, który raczył odwiedzić swój lud na prowincji. Cesarz Kangxi odbył sześć takich inspekcji, bo chciał zjednać sobie mieszkańców. W tym celu złagodził ceremoniał, który zakazywał prostym poddanym nawet patrzeć na majestat władcy. To, co widzicie poniżej, to fragment trzeciego zwoju, a przedstawia scenę przybycia cesarza pod górę Taishan – miejsce pielgrzymkowe, pełne świątyń. Sceny na całym malowidle następują po sobie w sposób ciągły, nie ma żadnych przerw. Proporcje ludzi i tego, co ich otacza mają pokazać widzom, jak potężna jest przyroda, a jak mały przy niej człowiek.
Ale nie obawiajcie się, że moje fałszerstwa są też tak precyzyjne, jak malarstwo pana Wanga. Wszystkie można dostrzec gołym okiem. A jest ich dziewięć.
No to wszystkiego miłego.
Wasz Franek fałszerz
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.