Bez paniki. Mimo natłoku postaci w poniższym obrazie, wszystkie fałszerstwa dają się zauważyć. Sam sprawdziłem. MGN 2004 10
Zresztą tych postaci wcale nie ma tak wiele. Nie chce mi się liczyć, ale nie będzie więcej niż 20. A wydaje się, że cała armia, co? To złudzenie jest efektem starego numeru, wiele razy stosowanego przez malarzy. Wystarczy namalować parędziesiąt włóczni, kopii, pik, lanc czy jak im tam jeszcze – i już mózg widza robi „skrót”. Wydaje ci się, że widzisz tłum żołnierzy. Malarz zaoszczędzi roboty, a efekt jak ta lala.
Tak swoją drogą, to autor tegoż dzieła wcale leniwy nie był. Za bardzo lubił malować, żeby miał siedzieć z założonymi pędzlami. Nazywał się Diego Velazquez. Zamieńcie „zqu” na „sk” i już wymówicie dobrze to hiszpańskie nazwisko. Hiszpanie to w ogóle się nazywają znacznie dłużej. On też, bo jego pełna „nazwa” brzmiała Diego Rodriguez de Silva y Velazquez, ale tego nawet nie piszę, bo szkoda miejsca. No i ten Velazquez już w dzieciństwie był tak zapalony do malowania, że rodzice nawet nie próbowali go odwodzić od pomysłu zostania artystą. Przy pierwszej okazji posłali go do sewilskiego mistrza o nazwisku Pacheco na naukę. Mistrz zachwycił się uczniem do tego stopnia, że został jego teściem. A co by to był za teść, gdyby zięciowi córki nie dał za żonę, więc dał. Na tym się nie skończyło. Talent Diega był taki, że w 1623 roku zaprowadził go na dwór królewski do Madrytu. Velazquez miał dopiero 24 lata, gdy został nadwornym malarzem króla Filipa IV. Od tego czasu aż do śmierci pozostał przyjacielem władcy, a co za tym idzie, bardzo ważnym człowiekiem w Hiszpanii, czyli VIP-em. Jednym z wielu jego znakomitych obrazów jest ten, który Wam tu prezentuję. Nazywa się „Poddanie Bredy”. Chodzi o holenderskie miasto, które poddało się Hiszpanom po długiej obronie. Warunki kapitulacji były honorowe. Załoga opuściła miasto z bronią i sztandarami. Holenderski gubernator wręczył zwycięskiemu dowódcy klucze miasta i ten moment pokazał Velazquez. Rzecz jednak rzadka: pokonani nie są przedstawieni jak skończone łajzy, ale z szacunkiem. Hiszpański wódz nie siedzi na koniu, tylko stojąc, przyjaznym gestem dotyka ramienia gubernatora. Co prawda stojący z prawej Hiszpanie są bardziej uładzeni, ale Holendrzy też wyglądają sensownie. Chodziło o pokazanie, że Hiszpanie są rycerscy i wspaniałomyślni dla wrogów. Akurat wtedy rzeczywiście tak było. Szkoda, że to rzadkość.
Fałszerstw jest osiem.
Franek fałszerz
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.