Jedna z czytelniczek przez kilka tygodni była bardzo skupiona na swoim problemie. Niczego innego nie chciała widziec, wiedzieć. Aż wreszcie przeszło jej dzięki pewnej książce...
Ostatnio wpadla mi w ręce bardzo ciekawa książka pt. "Nie ma bezsensownych dróg". Pozwolę sobie przytoczyć jeden fragmencik, który bardzo mnie poruszył:
"... w prostej, ale przytulnej izbie nawiązala się rozmowa w związku z fotografiami starszych i młodszych osób, ktorymi obwieszona byla jedna ze ścian.
"To moj mąż"-odpowiedziała góralka na nieme pytanie gościa,-"którego drzewo przygniotło podczas wyrębu lasu, to moi chlopcy, którzy zginęli na wojnie, a to córka, która umarła na raka".
Tyle nieszczęść, jak można to znieść? Jakby słysząc pytanie, góralka odpowiedziała "Tu żadna pociecha z dołu nie może pomóc, pociecha musi przyjść z góry. Po pierwszym śmiertelnym upadku można
jeszcze rozpaczać, ale kiedy nieszczęścia przychodzą jedno po drugim, czlowiek staje się niemy (...) z początku miałam to Bogu za złe (...) Aż któregoś dnia jeden z letników, rzeżbiarz, podarowal mi tego Chrystusa na krzyżu (...) Tak, Chrystus więcej wycierpiał, niż ja, czymże jest mój ból wobec Jego? I tak
znalazłam siłę do życia..."
Jaka bylam głupia myśląc, że to mnie spotkało coś złego