Franciszkanin Józef z Kupertynu wszedł nieśmiało do olbrzymiej sali audiencyjnej Pałacu Watykańskiego. Z bijącym sercem zbliżył się do tronu. Siedział tam papież Urban VIII. Był bardzo szczęśliwy, że stoi przed samym następcą świętego Piotra! Z radości… uniósł się w powietrze.
Franciszkanin Józef z Kupertynu
Nikt takiego „pokazu latania” przed papieżem nie planował. Ale jakoś tak to z tym zakonnikiem było, że bardzo często wpadał w zachwycenie. Wystarczył dźwięk dzwonów albo pobożny śpiew, albo usłyszane słowa o Bogu lub świętych, a już Józef był jakby w innym świecie. I nie dało się go stamtąd odwołać ani szturchaniem, ani nakłuwaniem szpilkami, ani nawet przypalaniem płomieniem świeczki. Na jedno tylko reagował, i to natychmiast – na polecenie przełożonego. Ślubował przecież zakonne posłuszeństwo i wierność temu zobowiązaniu była silniejsza niż wszystko. Gdy przełożony kazał, Józef wracał na ziemię – nawet dosłownie, bo wiele razy zdarzało mu się unosić w powietrzu. Takie zjawisko nazywa się lewitacją. Najczęściej zdarzało się Józefowi lewitować podczas odprawiania Mszy albo na modlitwie brewiarzowej. Po raz pierwszy miało to miejsce w czasie wspólnej modlitwy w kościele. Rozmodlony Józef na oczach oniemiałych współbraci uniósł się w górę i poszybował w kierunku ołtarza. Tam wydał okrzyk radości i po chwili powrócił na swoje miejsce.
Poleciał na audiencję
Oczywiście wieść o tym wydarzeniu rozeszła się błyskawicznie. Odtąd kościół franciszkanów przestał mieścić tłumy ciekawskich. Wreszcie przełożeni, żeby nie robić widowiska, kazali Józefowi odprawiać Msze i modlić się na osobności, w specjalnie dla niego przygotowanej kaplicy. Nie wolno mu było uczestniczyć w procesjach, bo w procesji się idzie, a nie leci. Zabroniono mu nawet bywać na wspólnych posiłkach, no bo jak tu jeść, gdy nad talerzem unosi się jakiś człowiek. Dziwnym zakonnikiem zainteresowała się też inkwizycja. Przedstawiciele tego kościelnego trybunału sprawdzali, czy za towarzyszącymi Józefowi zjawiskami nie stoi oszustwo albo jakieś ciemne siły. Choć byli bardzo podejrzliwi, nie dopatrzyli się niczego sprzecznego z nauką Kościoła. Sława zakonnika rosła, aż zapragnął go poznać papież Urban VIII. Chciał porozmawiać. Nie przypuszczał nawet, że sam będzie świadkiem lewitacji. Trudno było o lepszego świadka. Po tym, gdy w jego obecności Józef uniósł się nad ziemię, papież osobiście poświadczył, że Józef z Kupertynu ma nadzwyczajny dar Boży.
Podziwiany łamaga
A nic tego nie zapowiadało. Mały Józef od najmłodszych lat uważany był za łamagę. Nie tylko nie fruwał, ale nawet chodził po swoim rodzinnym Kupertynie jak ostatnia łajza. Powiedzieć, że miał dwie lewe ręce, byłoby za łagodnie. Bo dwoma lewymi rękami można coś sensownego zrobić, a on właściwie nic sensownego zrobić nie umiał. Był tylko pobożny i często się zamyślał z otwartą buzią, czym zyskał sobie przydomek „Józio Otwarta Gęba”. Nawet rodzona matka uważała syna za dziwoląga i nieudacznika. Była wobec niego surowa i zupełnie się z nim nie patyczkowała. Józef jednak czuł, że ma też inną Matkę. Gdy w wieku 7 lat ciężko zachorował, został uzdrowiony za przyczyną Maryi Łaskawej z pobliskiego Galatone. Ale to w sposobie bycia Józia niczego nie zmieniło. Sytuacja nawet jeszcze się pogorszyła, bo chłopak poszedł – a właściwie powlókł się – do szkoły. A tam okazało się, że z nauką u niego tak jak ze wszystkim innym. Jakoś przebiedował w szkole, a potem, żeby zarobić na życie, próbował zostać szewcem. Na próbowaniu się skończyło. Potem zgłosił się do franciszkanów, ale go nie przyjęli. Przyjęli go za to kapucyni, ale wkrótce wpadli w rozpacz, bo brat Józef niczego nie pamiętał, co mu kazano zrobić, a nawet nie potrafił zmywać naczyń. Gdy potłukł całe stosy talerzy, musiał pożegnać się z klasztorem. Ale nie poddał się. Zgłosił się do franciszkanów konwentualnych. Ci przyjęli go jako kogoś w rodzaju pomocnika do najróżniejszych prac.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.