Nad polami Warny wstał blady poranek. Nie zapowiadał dobrej pogody. Z dala słychać było pomruki burzy, a ciemne chmury wisiały już nad obozem wojsk chrześcijańskich. Młody, zaledwie dwudziestoletni król Władysław, czuł się źle. Był chory, a na dodatek pełen złych przeczuć.
Był 10 listopada 1444 roku. Półtora kilometra dalej stała armia turecka – 60 tysięcy ludzi przeciw 16 tysiącom chrześcijan. Król Władysław, władca Polski i Węgier, miał jednak doskonałego doradcę wojennego – węgierskiego wojewodę Jana Hunyady’ego. Turcy bali się go jak ognia. Prawie każde spotkanie z „piekielnym Jankiem” – bo tak go nazywali – kończyło się ich klęską. Wynik zbliżającej się bitwy nie był więc pewny.
Około dziewiątej lunął gwałtowny deszcz. Przez godzinę gromy przetaczały się nad stojącymi nieruchomo szeregami. Kiedy ulewa ustała, ruszyła się część wojsk tureckich, próbując obejść prawe skrzydło chrześcijan. Doszło do rozluźnienia szeregów stojących tam Węgrów i Wołochów. Kiedy zobaczył to dowódca tureckich sipahów, rzucił się tam ze swoimi ludźmi. Nie wytrzymali uderzenia obrońcy tego odcinka i zaczęli uciekać. Sipahowie z wyciem pędzili teraz ku centrum wojsk królewskich. Widząc to, król z Hunyadym zwrócili swoje wojsko w ich kierunku i ruszyli do kontrataku. Okuci w żelazo rycerze pod wodzą Hunyady’ego zmietli sipahów jak huragan. Teraz rozgorzała też bitwa na lewym skrzydle. Długo jej losy nie były przesądzone. Dopiero kolejny atak węgierskiego wojewody zachwiał siłami Turków. Sułtan Murad był przekonany o swojej klęsce. Stał jeszcze w umocnionym terenie, otoczony czworobokiem kilku tysięcy janczarów, ale już myślał o ucieczce.
Wtedy stała się rzecz fatalna. Król Władysław, bez porozumienia z Hunyadym, zaatakował janczarów na czele swojego nadwornego hufca. Młody i niedoświadczony król myślał pewnie, że bitwa już jest wygrana, chciał ją więc zakończyć śmiałą szarżą. Może czuł już sławę zwycięzcy, równą tej, jaka opromieniła jego ojca, króla Jagiełłę, pod Grunwaldem. Nie pamiętał, że Władysław Jagiełło sam nie walczył, lecz stał na wzgórzu, kierując swoimi oddziałami. Jakkolwiek było, hufiec królewski wyprzedził całe skrzydło nacierających chrześcijan i zderzył się z janczarami. Co działo się potem, dokładnie nie wiadomo. Część rycerzy prawdopodobnie wpadła do zamaskowanego rowu. Potem wywiązała się gwałtowna walka. Turecki kronikarz zapisał: „Król, w zarozumiałości swojej uważając się za bohatera, sądził iż wojska on jeden rozpędzi i dlatego uderzył w ich środek, gdzie stał sułtan Murad. Gdy jednak dotarł do skraju szyku, jego koń potknął się, on sam spadł z niego na twarz. W tym miejscu znajdowało się dwóch janczarów, którzy ucięli głowę przeklętego króla i zanieśli do sułtana.” Nie wiadomo, czy dokładnie tak było, król jednak nie powrócił, a jego ciała nigdy nie odnaleziono. Wraz z nim poległo wielu świetnych rycerzy, w tym trzystu Polaków. Na wieść o katastrofie, wojska chrześcijan wpadły w panikę. Wojewoda Hunyady próbował uratować sytuację. – Nie przyszliśmy tu walczyć dla króla, ale za wiarę!” – krzyczał na całe gardło. Udało mu się nawet poderwać część wojska do ataku, ale było już za późno. Na wieść o śmierci króla, na pole bitwy wracały tysiące tureckich uciekinierów. W tej sytuacji Hunyady zebrał ocalałe oddziały i w zwartym szyku wycofał się na północ. Na polu bitwy pozostały tysiące zabitych i rannych.
Klęska chrześcijan pod Warną wzmocniła Turków, którzy coraz śmielej wdzierali się w głąb Europy.
(Mały Gość 11/2004)