Hau, to ja, Tobi!
Co za dzień. Już raniutko uciekłem Panu pod namioty rozłożone przy plebanii. Szukałam, węszyłem, czy nie da się gdzieś wejść, ale nic z tego, były szczelnie zamknięte. Wobec tego skupiłem się na pilnowaniu terenu i donośnym szczekaniem odstraszałam każdego przechodnia. Co prawda, nikt nie zamierzał przeskakiwać płotu i atakować naszych gości. Ale co mi szkodzi ostrzegać na wszelki wypadek. To się nazywa profilaktyka. Niestety, zamiast podziękowań słyszałem jęki, że budzę, że jest dopiero świt, że niektórzy przed chwilą zasnęli. Akurat. Pod jeden z namiotów próbowałem zrobić podkop i wreszcie zamek się rozsunął, a ja wtargnąłem do środka, liżąc radośnie każdego po równo. Słońce grzało od rana, zaczął się ruch, ktoś SMS-em wezwał Paulinę, pojawił się też Kuba, który bardzo mnie krytykował. Po śniadaniu nasi wycieczkowicze wyjechali do Parku Kultury i Wypoczynku. Ja tradycyjnie zostałem na gospodarstwie. Ale przed godziną, gdy wrócili w strasznej burzy i ulewie, poddałem się. Każdy ma swoje słabe strony. Ja też. W czasie burzy ukrywam się w najbezpieczniejszym miejscu i nawet Wam nie zdradzę, że ono jest w łazience za szafką. Ale i tam się trzęsę, a serce bije jak szalone. Nie jestem w stanie pisać. Cześć. Tobi