Hau, Przyjaciele!
Mam spuchnięte uszy. No, w przenośni oczywiście, ale jeśli nie skończą w domu rozmawiać na jeden temat, to moje uszy jednak spuchną. Mogliby mówić o mnie- to jest fascynujące, ale nie, od rana do wieczora pada słowo "wolontariat". Zaczął Kuba. W szkole jest coraz większa grupa wolontariuszy i Kuba z Łukaszem też się zapisali. Byli już w szkole specjalnej, gdzie bawili się z dziećmi, a w piątek zaczęli akcję noszenia węgla starszym osobom. Wrócili zmęczeni i bardzo dumni, chociaż próbowali tej dumy zbyt mocno nie pokazywać. Paulina i Jadzia bardzo im wolontariatu zazdroszczą. Dzwoniły do swoich babć i dopytywały, czy nie trzeba w czymś pomóc. No i dostały zadania, ale najważniejsze, że wzięły mnie ze sobą, że musiały biegać do sklepu, a ja z nimi. Niestety, potem okazało się, że jedna z sąsiadek na naszej ulicy zachorowała i prosiła, by wyprowadzać jej psa na spacer. Zazdrość mnie o mało nie rozerwała. Słyszałem, jak Paulina rozmawiała o tym z księdzem Wojtkiem. Byłem oburzony. Ale dzisiaj dowiedziałem się, że ten pies to starsza i bardzo łagodna suczka, że ja też będę zabierany na te spacery. Czyli i ja zostaję wolontariuszem. Jakoś zaczęło mi się to słowo podobać i będę je teraz szczekał od rana do wieczora. Cześć, Tobi.