Hau, Przyjaciele!
Udało mi się. Udało mi się wepchać wczoraj na wspólne spotkanie marianek i ministrantów do ogrodu księdza proboszcza. Już od jakiegoś czasu robiłem podkop pod siatką między naszymi terenami i właśnie wczoraj przeczołgałem się. Młodzież świętowała jakiegoś św. Stanisława, ale jego tam nie było. Zresztą, zrozumiałem, że on żył dawno temu i miał sporo problemów z bratem i kolegami. Kompletnie nie wiem, dlaczego ministranci mieli spuszczone głowy, gdy ksiądz Wojtek wypomniał im, ile razy użyli ordynarnych słów, stojąc pod plebanią. A potem mówił, co słyszy nieraz w szkole na przerwach, na chodnikach, boiskach. Ale i dziewczyny mocno się zawstydziły, bo usłyszały o tym, że podziwiają takich wulgarnych kolegów, same próbują im dorównać. Na szczęście nastąpiło odprężenie, bo ksiądz znalazł rozwiązanie. Wszyscy zgodzili się, że od dzisiaj każdy, komu się wyrwie nieodpowiednie słowo, musi się zatrzymać i powiedzieć kilka słów zamiennych, które nazwą jego uczucia i myśli, ale w kulturalny sposób. Wszyscy się cieszyli i wtedy ja przerwałem zebranie. Bo wyczułem kota za grotą. Rzuciłem się z głośnym ujadaniem w jego kierunku. Kuba mnie zatrzymał, wszyscy się śmiali, że szczekam wulgarnie i kazali inaczej okazać emocje. Zaskomlałem żałośni i wszyscy klaskali, uznali, że dałem dobry przykład. Nic z tego nie rozumiem, ale cieszę się, że kot nie mógł się rządzić za grotą. Mam nadzieję, że dziury w płocie nie załatają i będę mógł chronic oba ogrody.
Cześć. Tobi