Hau, Przyjaciele!
Dzisiaj u nas taki wojskowy dzień. Pobudka była wczesna, a po porannej modlitwie ksiądz opowiadał o warszawskich powstańcach. Chłopakom świeciły się oczy. Ja też bym chciał przekradać się między barykadami, zanosić meldunki. Chociaż okazało się, że przesadziłem. Bo nagle zagrzmiał piorun. Skuliłem ogon, dostałem drgawek ze strachu. Chłopakom też zrzedły miny, zaczęli przypominać sobie różne opowieści o burzach. Na szczęście to było tylko jednorazowe, słońce znowu nam dopisało, ale mogliśmy już inaczej myśleć o powstaniu. Bo przecież ja bym się bał huku bomb! Jak strasznie muszą wyglądać walące się kamienice, martwi ludzie, pożary! Ponieważ zrobiło się nam smutno, to po mszy na polanie zaczęła się zabawa w przenoszenie meldunków przez leśny gąszcz. Wędrowaliśmy bowiem w stronę Rycerzowej. Krajobraz robił się coraz bardziej dziki. A gdy ksiądz opowiedział o grasujących tu niekiedy niedźwiedziach, to od tej chwili trzymałem się jego nogi. Jednak jest wyższy od chłopaków. Strzeżonego Pan Bóg strzeże. Cześć. Tobi.