Hau, Przyjaciele!
Dzisiaj rodzice zajmują się głównie remontem. Spieszą się, pracują sprawnie, rozumieją się bez słów. Czuję, że już wczesnym popołudniem mieszkanie wróci do normy. Dzieci bowiem pomagały bez oszukiwania, bez migania się i zwalania na siebie poleceń. I nagle wpadł Łukasz z nieprzytomnym wzrokiem. Dziwię się, że nie zemdlałem, gdy zawołał: "Kuba, wsiadaj na rower, pędzimy w stronę Smolnicy. Nadciąga burza! Zrobimy zdjęcia" Zaskowyczałem ze strachu. Myślałem, gdzie by się ukryć, ale miałem też nadzieję, że rodzice przytrzymają syna. Nie pomyliłem się, Pani zacięła usta- "mowy nie, z burzą nie ma żartów!" Nadbiegła mama Łukasza, dorośli zaczęli ostrą dyskusję, a w tym czasie lunął deszcz i zagrzmiało. Schowałem się pod biurkiem w pokoju dzieci i drżałem. Tymczasem reszta w dobrych humorach skończyła wszystkie prace. Wpadła też pani Maria z pierogami, bo "pewnie nie mieliście czasu gotować". No i zaczęły się opowieści o burzach. Schłuchałem struchlały, ale zapach pierogów, boczku i cebulki zrobił swoje. Wyszedłem z kryjówki, jęknąłem żałośnie i po chwili siedziałem na kolanach Pauliny. Drzemiąc, słyszałem coś o gromnicach, świętych obrazach w oknach, o piorunach, ale w domu było bezpiecznie. Jak ja kocham nasz dom! Cześć. Tobi.