Hau, Przyjaciele!
Wreszcie ułożyłem się pod czereśnią, najbardziej rozłożystym drzewem w ogrodzie. Rodzina, lekko naburmuszona, szuka dla siebie miejsca. Kuba i Łukasz wyjechali rowerami. Nawet na mnie nie spojrzeli. Ale nie mam żalu, bo Kuba nieźle dzisiaj oberwał od rodziców. Paulina leży obok mnie i czyta książkę, ale mam wrażenie, że to tylko udawanie. Pewnie czeka na Jadzię, by się wyżalić i wygadać. A ponieważ wtedy wybuchną emocje, to wyjdziemy na pola. Dlatego leżę spokojnie, spoglądam, czy mi tu jakiś wróbel za blisko nie podfrunie i czekam. Cała awantura wzięła poczatek od zwyczaju sobotniego sprzątania. Zaczął Kuba, że to jakiś przeżytek, pewnie z XIX wieku, że o swoim pokoju on będzie decydował, że nieustanne machanie szmatą jest śmieszne....mówił dużo. Tak się rozgadał, że nie zauważył, że Panu już drgały szczęki. Wśród psów to jasny przekaz o wielkiej złości. A tu Paulina dodała swoje, że tylko w ich rodzinie jest taka żelazna dyscyplina, że inne koleżanki mają swobodę. A potem mówili rodzice- na zmianę, ale to samo. I tak jakoś spokojnie, ale czuło się, że wulkan jest bliski wybuchu. Padły bardzo jasne komendy i dzieci sprzątały jak nakręcon. Ponieważ nie wyglądały na przekonane, stroiły miny, to wreszcie Pan zaczął krzyczeć. Teraz znęca się nad samochodem w garażu- pewnie będzie jak nowy. A ja? Na kim mam się wyżyć? Funia sIę gdzieś ukryła, więc zostały mi tylko bezczelne wróble. Cześć. Tobi.