Hau, to ja!
Pani wzięła sobie wolny dzień. Ale chyba nie po to, aby odpocząć. Nie usiadła nawet z gazetą przy kawie i śniadaniu. Wybiegła ze mną na króciutki spacer, potem złapała kluczyki z samochodu i pognała na zakupy. Władowałem się do Pauliny pod kołdrę. Ledwie się zdrzemnąłem, a tu już Pani wróciła, pogoniła dzieci, by nosiły pachnące reklamówki. Zaczął się niesamowity ruch, więc i ja biegałem do samochodu, szczekałem na wszystkich i wszystko. Troche zbyt często pada dzisiaj słowo "post", którego chyba nie lubię. A próby ministrantów i marianek trwały dzisiaj jeszcze dłużej niż wczorajsze. Tymczasem opuściłem kuchnię, bo Pani zupełnie niepotrzebnie szrowała z Pauliną szafki, szufladki i półki. Nawet moja ukochana lodówka została odświeżona! A tym zamieszaniu zabrakło obiadu. Spojrzałem z oburzeniem, potem z litościwą prośbą. Wreszcie napełniono mi miskę psią karmą, ale ja wolę jeść to, co rodzina. Tymczasem oni poszli o 15.00 na Drogę Krzyżową, potem przegryźli śledzia z ziemniakami i znowu do kościoła. W cichym domu i ja straciłm apetyt, leżałem smętnie i czekałem. A oni po powrocie posiedzieli, pogadali i potem poszli na adroację. Dziwny jest ten Wielki Piątek. Cześć. Tobi.