Hau, Przyjaciele!
Wielki Czwartek. W domu ruch od rana. Próba ministrantów już o 9.00, a trwała chyba dwie godziny. Potem marianki pobiegły na spotkanie. Schola też ćwiczyła. W całym tym zamieszaniu biegałem nerwowo po ogrodzie, starałem się szczekać jakoś tak uroczyście i odświętnie, tym bardziej, że zima wróciła i trzeba się rozgrzać. Wreszcie róciliśmy do domu. Pani zostawiła każdemu z dzieci kartkę z listą zadań do wykonania. Dlatego biurka lśnią i nie zalega na nich nic niepotrzebnego, książki są odkurzone, ułożone na nowo, a ubrania nie wylewają sie z szafek. Pani wróciła dosyć wczesnie, a torby z zakupami pachniały imponująco! "Postaram się zdążyć z pasztetem przed kościołem"- usłyszałem i uznałem to za wspaniały pomysł. Wpakowałem się do kuchni i trwałem tam dzielnie, łapiąc w locie różne tłuste i smaczne kąski. Najedzony wszedłem do wiklinowej budki, gdy tymczasem rodzina zbierała się do kościoła. Niech Funia pilnuje domu, bo ja muszę przetrawić pasztet. A słyszałem, że na mszę wychodzą wszyscy mieszkańcy. Cześć. Tobi.