Hau, Przyjaciele!
To była długa noc. Nikt się nie spieszył. Pani do kuchni szła spokojnie, a każdy chętny do pomocy. Zadzwoniły dzwoneczki i dzieci pobiegły na strych, by z najwyżej położonego okna wyśledzić aniołki. Zaaferowany popędziłem za nimi. Hm, nie bardzo dowierzałem Paulinie, gdy wołała, że widzi kogoś białego i zwiewnego. Węszyłem, ale niczego prócz rodzinnego ciepła i wielkiej radości nie było w powietrzu. A potem długo i wśród śmiechu wyciągano paczuszki spod choinki. Pan wyczytywał imiona, Kuba wręczał. Dostałem całą torebkę moich ulubionych kości i kauczukową piłeczkę. Następnie zaczął się rodzinny koncert kolęd, którego jestem wielkim zwolennikiem. Bo mam wtedy wszystkich blisko i na oku, nie muszę za bardzo ich ochraniać. Przecież wszyscy robią to samo. Melodie kolęd też mi wpadają w ucho. Przy tych spokojnieszych już nawet mrużyłem oczy, ale co chwilę jakaś skoczniejsza kazała mi znowu czuwać. Bo to taka noc, gdy nikt nie idzie spać. No i nie wiedzą, co miałem im do powiedzenia, bo przed północą wyszli do kościoła. Ale moja rodzina i tak czuje, że ich bardzo kocham. Tylko tyle i aż tyle. Cześć. Tobi.