Hau, Przyjaciele!
Siedziałem na parapecie kuchennego okna i sennym wzrokiem obserwowałem ulicę Głowackiego, czekając na powrót dzieci. Było ponuro i wilgotno. Wtem dostrzegłem panią Marię idącą wolno chodnikiem. Wypchane towarem torby zdawały się ciągnąć ją w dół. Nagle okrzyk dziewczynek i już ręce sąsiadki uwolnione od ciężaru. Zaskomlałem radośnie na ten widok. Ja chce być z wami! Podbiegłem do drzwi i zacząłem drapać. Co za pech! Słyszę, że stanęły w drzwiach wejściowych. Omawiają problem kiszenia buraków na wigilijny barszcz. Podniosłem prawdziwy alarm! Można rozmawiać, ale najpierw należy uwolnić biednego psa. Natychmiast! "Cicho, Tobi"- usłyszałem lekceważący głos. Teraz drapałem już z całą mocą. No i wreszcie zzostałem wypuszczony z zamkniętego mieszkania. Rzuciłem się z powitaniami, ale sąsiadka mi umknęła. Szkoda. Jej kocica nie potrafi być tak wylewna w okazywaniu uczuć. Co pies, to pies! Tymczasem Paulina już dzwoniła do mamy, informowała o konieczności zakiszenia buraków i z zadowoloną miną wzięła mnie za zakupy. Cześć. Tobi.