Hau, to ja!
Ale zamieszanie! Paulina nie zwraca na mnie uwagi. Zaraz po śniadaniu pobiegła z Jadzią do domu parafialnego. Ja za nimi. Lecz nie było tradycyjnego zebrania. Dziewczyny przygotowują salę do świętowania. Dzisiaj uroczystość wszystkich marianek. Drepczę więc z kąta w kąt, błagam o kawałek czekoladki. Ale dziewczyny są takie ważne. Decydują, jak rozłożyć tekturowe talerzyki, kubeczki, tace z ciastem, pierniki, napoje. Na szczeście od czasu do czasu któraś lituje się nad głodnym psem. Potem dekorują salę papierowymi aniołkami i biegną na obiad. Wszyscy jacyś nerwowi, Kuba tajemniczy. Po roratach rodzice wrócili do domu. Udało mi się z ogrodu wydostać do salki, gdzie marianki słuchały opowieści księdza Wojtka o św. Mikołaju. I wtedy zadzwonił mocno dzwonek. Ze strachu zacząłem głośno szczekać i jednocześnie schroniłem się na kolanach Pauliny. Do sali wkroczył siwobrody wysoki biskup z laską i workiem. Rzuciłem się w jego kierunku i nagle przysiadłem z wrażenia. Kto to jest? Dlaczego czuję mojego Pana? Dlaczego on się dusi ze śmiechu. Wtem do sali wpadają też ministranci, Kuba chwyta mnie za kark i każe warować przy nodze. No to jak mam sprawdzić, kto właściwie wywołuje dzieci i wręcza im paczki? Cześć. Tobi.