Hau, Przyjaciele!
Zebranie ministrantów i marianek należy do moich ulubionych sobotnich zwyczajów. Wciąż słyszę od dzieci, że mnie nie wezmą. Jednak tak się wokół nich kręcę, przymilam i kombinuję, że w końcu ląduję w salce. Dzisiaj Pani goniła nas aż do płotu, by podać szmatkę do wycierania moich zabłoconych nieustannie łap. Ksiądz Wojtek potarmosił mnie, Jacek zaprosił na kolana, ale zabawy- niestety- nie było. Drzemiąc, słyszałem jednym uchem opowieści o królach, a szczególnie o jednym, który nie miał pałacu, służby, armii, złotej korony, a skarby gromadził w niebie. Jedynym jego rozkazem była prośba, by ludzie byli dobrzy. Dzieci biegały do planszy, gdzie zaznaczały te nietypowe elementy, a potem była dyskusja o innych królach, władcach i szczególnie starsi wciąż mnie budzili, gdyż głośno mówili. Na koniec ksiądz przeprowadził konkurs, który wygrał Łukasz. Kuba aż się zaczerwienił, ale pogratulował koledze i wybiegliśmy na dwór- dzieci z krzykiem, a ja szczekając jak szalony. Uwielbiam sobie czasami pohałasować. Cześć. Tobi.