Hau, to ja!
Czwartek, a rodzina robi niedzielę? Najpierw dłuższe spanie, a potem kościół. Kuba wziął mnie na krótki spacer. Nie chciałem daleko odchodzić, bo jeśli dzieje się coś niezwykłego, to wolę być na miejscu. No i stała się niesprawiedliwość! "Leż, Tobi, leż, my jedziemy na wielki rajd po cmentarzach." Nawet obiadu nie było! Pani Maria też wyszła, podobnie jak inni sąsiedzi. Tylko stara kocica i ja w wielkim domu. Siedziałem więc cicho, by nie kusić licha. Ponieważ bardzo interesował mnie ruch na Głowackiego, więc przycupnąłem na parapecie kuchennego okna. Śledziłem całe rodziny idące w kierunku cmentarza. W pewnej chwili otworzyły się szeroko drzwi kościoła i wyszła procesja. Ruszyła w wiadomym kierunku, nawet się nie zdziwiłem. Przez te atrakcje dzień minął bardzo szybko. Rodzina wróciła zmarznięta, radosna i rozgadana. Już do wieczora było tak jak lubię- głośno i dużo zamieszania. W domowym rozgardiaszu najlepeij mi sie zasypia. Cześć. Tobi.