Hau, Internauci!
Wyprawa! Rowerowa wyprawa z księdzem Wojtkiem! Rano był niespodziewany telefon, ksiądz pozbierał dzieciaki i już po godzinie mknęliśmy ścieżkami rowerowymi w kierunku Czechowic. Starałem się biec za chłopakami, ale po godzinie, gdy mój język prawie szurał po ścieżce, wszyscy się zatrzymali i ksiądz rzucił krótkie polecenie: "Tobi, do kosza". Potulnie podszedłem do Pauliny. Na szczęście nikt się ze mnie nie śmiał, a większość i tak miała buraczkowo czerwone twarze. Kilka osób nie tylko piło, ale polewało wodą czapeczki. Tylko starsi chłopcy okazywali zniecierpliwienie, więc mogli pędzić do przodu i czekać potem na umówionych postojach. Dostali jednak zakaz przechwalania się. Gdy przyjechaliśmy nad wodę, całe zmęczenie ulotniło się jak powietrze z dziurawej dętki. Pływaliśmy, graliśmy w piłkę wodną, a Jacek znalazł patyk, który rzucał mi do wody chyba 127 razy. Byłem dzielnym ratownikiem, obaj świetnie się bawiliśmy. Tylko w drodze powrotnej dzieci wciąż stawały, bo prawie zasypiały ze zmęczenia. No tak, w koszyku lepiej, nawet nie próbowałem biec za rowerem. Cześć. Tobi.