Hau, to znowu ja!
Wczoraj do późna siedzieliśmy przy ognisku. Wszyscy śpiewali, śmiali się, było tak wesoło. My, psy, drzemaliśmy, z trudnością otwierając zmęczone oczy. Byłem pewny, że rano zaśpią, ale górskie powietrze ma niesamowite działanie. Po wczesnym śniadaniu podziękowaliśmy księdzu Mikołajowi za gościnę i odjechaliśmy. Wiozę do Gliwic wielką nowinę- byłem na mszy! Naprawdę! Wczoraj wieczorem ksiądz zapprosił wszystkich do kapliczki znajdującej się tuż obok jego chaty. Pan zaraz wziął gitarę, Kuba pobiegł, by służyć, a na mnie nikt nie zwrócił uwagi. Usiadłem więc przy pozostałych psach strzegących wejścia do kapliczki. Mowy nie było o drzemce. Mogłem śledzić każdy ruch przy ołtarzu. Czułem, że jestem świadkiem wielkiej tajemnicy. Nagle kątem oka dojrzałem kota skradającego się do pobliskiej stodoły, ale ponieważ inne psy trwały nieporuszone, więc i ja nawet nie warknąłem. A po mszy ludzie nie rozeszli się, tylko zaczał się koncert pieśni maryjnych. Lecz nastrój był już wyluzowany. A ja nie wytrzymałem i dałem upust swej radości, tarzając się w jakiejś padlinie znalezionej na skraju łąki! Każdy cieszy się jak potrafi. Cześć. Tobi.