Hau, Internauci!
Moja rodzina przypomina jeże. Każdy chodzi naburmuszony, zjeżony, obrażony. Na szczeście już się nie kłócą, więc próbuję ich rozbawiać. "Spadaj, Tobi, nie mam humoru"- słyszę co chwilę i jest mi bardzo przykro. Nie wiedziałem, że wielka cisza panująca u nas od wczoraj może być tak przykra. Pan zaraz po pracy wziął się za malowanie sufitu. Miałem wrażenie, że zamiast pędzla wolałby mieć w ręce młotek albo nawet siekierę! Pani porządkuje kuchnię i do nikogo się nie odzywa. Dzieci są coraz smutniejsze. A ja drepczę między nimi, próbuję rozśmieszyć, ale nic z tego nie wychodzi. Trwamy w martwej ciszy i nagle...huk!!! Ojej, Pan spadł z taboretu. Wszyscy się zbiegli, pochylają się nad nim przerażeni. Paulina płacze, Kuba już prawie też, tylko Pani woła, jaki jest numer pogotowia. Wtedy wreszcie Pan otwiera oczy, uśmiecha się i mówi, że nic mu nie jest. Liznąłem go serdecznie i chyba pomogło, bo podniósł się ostrożne. I nagle zrobiło się jasno i wesoło, chociaż to był już wieczór. Tak się ucieszyłem, że musiałem wybiec do ogrodu, wyszczekać moją radość i zdenerwować tym każdego mieszkańca naszego domu. A co? Wolę hałas niż grobową ciszę! Cześć. Tobi.