Hau, Przyjaciele!
Dzisiaj dzieci nawet dosyć wcześnie wstały. Rodzice nastawili im budzik, bo rano jest specjalna msza z błogosławieństem. Nie znam szczegółów, ale coś mi się wydaje, że w Betlejem zabrakło silnych, sprytnych i odważnych psów, które by się rozprawiły z królem Herodem i jego żołnierzami. Po kościele poszedłem z dziewczynami i wnukami pani Marii na daleki spacer. Ja się popisywałem, Paulina i Jadzia udawały bardzo dorosłe, za to Ulrike i Olaf biegali, krzyczeli, zachwycali się, wciąż coś ciekawego znajdywali. W mrozie i ostrym słońcu doszliśmy do kościoła na Sikorniku. Niestety, musiałem stać na zewnątrz, gdy poszli się pomodlić i obejrzeć stajenkę. A potem bardzo szybko wracaliśmy. Ja lubię ostre tempo, ale Ulrike zaczęła marudzić. Paulina i Jadzia już nie udawały dorosłych, tylko starały się zabawiać dzieci. Coraz bardziej nerwowo spoglądały na zegarek. Gdy dochodziliśmy wreszcie do domu, zacząłem gonić koty, których nie było, skakałem maluchom do rąk, byle zadowolone weszły do babcinej kuchni. Pani Maria tylko raz pokazała znacząco zegar, ale nie gniewała się, gdyż dzieci śmiały się jak szalone. Nie wiedziałem, że śmiech może tyle dobrego zdziałać. Cześć! Tobi.