Hau, Przyjaciele! Rano wybiegłem z Kubą na szybki spacer. Rodzice tłumaczyli, że będzie sprawniejszy, jeśli każdego ranka przebiegnie ze mną około pół godziny. Trenujemy więc, a każdy z nas próbuje rządzić. Kuba uważa, że najważniejsza jest kondycja, dlatego wścieka się na postoje. Moim zdaniem świat jest ciekawy i muszę się wciąż zatrzymywać. Szukamy jednak pokojowych rozwiązań. Dlatego Kuba biegnie równym tempem, a ja go doganiam w szalonej gonitwie, by znowu zatrzymać się i wąchać. Dzisiaj właśnie wracaliśmy z treningu, gdy spod apteki ruszył duży pies. Kuba dobiegł już do furtki. Byłem bezbronny. Zesztywniałem i pozwoliłem się obwąchać. Miałem wrażenie, że czeka na najmniejszy ruch z mojej strony, by ruszyć do ataku. Ale nie dałem się sprowokować. W tym momencie właściciel gwizdnął na niego, Kuba po mnie wrócił, czyli niebezpieczeństwo zażegnane. Chciałem odpocząć po takich przeżyciach, a tu Pan wpada, telefony, wyjazdy do chirurga. Kuba ma złamane palce lewej ręki! Nie nauczył się ode mnie, że czasami należy stać, milczeć i nie dać się sprowokować. I który z nas ma więcej rozsądku? Cześć. Tobi.