Hau, to ja!
Już rano, gdy rodzina poszła do swoich obowiązków, poczułem, że dzieje się coś niezwykłego. Wskoczyłem na parapet okna. Ojej! Cichą ulicą Głowackiego idą ludzie obładowani gałęziami choinek. Do tego torby, donice z kwiatami. Przed kościołem skręcają w polną ścieżkę. Co się dzieje, czego nie wiem? Żałosnym skomleniem przywołałem Panią Marię. "W zasadzie możesz iść ze mną na cmentarz. Przywiążę cię do płotu, a przebiegniesz się, zobaczysz coś nowego." Byłem tak ciekawy, że nie myślałem nawet o tym przywiązaniu do płotu. Pani Maria też niosła dwie wielkie torby. Ścieżkami przez pola dotarliśmy na cmentarz, gdzie sporo osób grabiło, myło, czyściło, zdobiło. Było to tak ciekawe, że spokojnie siadłem przy płocie. Po chwili jakiś pan przywiązał obok mnie starą bokserkę. Spojrzała na mnie życzliwie swoimi brązowymi oczami, ślina kapnęła jej z pyska, ale po chwili wyjaśniła mi prawie wszystko o życiu i śmierci. Hm, ciało do ziemi, a dusza do nieba. A my, psy i koty? Paulina zapytała o to Pana, więc pokazał jej na stronie Małego Gościa legendę o św. Rochu, którego wpuszczono do nieba z ukochanym psem. Lubię takie legendy. Cześć, Tobi.