Hau, to znowu ja!
Pani z Panem wyszli rano do pracy, a dzieci spały bez końca. Zacząłem się nudzić. Kuba na chwilkę otworzył jedno oko i mruknął: "Litości, Tobi, to ostatnie wolne dni". Dziwne. Paulina nakryła głowę kołdrą, by nie słyszeć mojego skomlenia. Ułożyłem się więc wygodnie na fotelu Pana i rozmyślałem nad moim ciężkim losem. Dzwonek telefonu obudził Paulinę. To Małgosia. Proponowała rowerową wyprawę do Kozłowa, niech jadą wszystkie dzieci! A co ze mną?! Na szczęście Hania pamiętała o koszyku. Lecz chciałem być dzielny i prawie całą drogę biegłem truchcikiem za rowerem Małgosi, która jest najstarsza. Jadzia i Paulina trochę marudziły, więc nadążałem z tempem. W Kozłowie dzieci zwiedzały stary kościół, a ja pilnowałem rowerów. Potem odwiedziliśmy w leśniczówce znajomego księdza, który jest pszczelarzem i myśliwym. Wszystkim się podobało, tylko trochę się bałem rządzących tam psów. W drodze powrotnej skorzystałem z koszyka, bo nie można przesadzać z dzielnością. Poza tym wszyscy mówili o szkole, a ja tego nie rozumiem. Idę to przemyśleć. Cześć, Tobi.