Hau, hau!
Nazwali mnie Tobi! Dlaczego tak? Nie wiem. Mówili o jakimś biblijnym Tobiaszu, który miał dobrego psa i coś tam jeszcze, ale nie pamiętam.
Żyłem wesoło u boku ciepłej mamy, bawiłem się z rodzeństwem wokół starej budy, ale to było dawno, trzy dni temu. Nagle zabrano mnie.
Usłyszałem mnóstwo pisków, zachwytów, westchnień. Ciepłe, małe ręce głaskały nieustannie, aż musiałem je lekko pogryźć. Potem wzięli mnie do dużej, jasnej i brzęczącej budy nazywanej samochodem. Nie wiem, co było dalej, gdyż świetnie się spało! Chociaż co jakiś czas dzieci mnie szarpały w swoją stronę, drapały delikatnie, tarmosiły, ale nikt mnie nie polizał. Wiec ja, gdy tylko jakaś twarzyczka pochyliła się nade mną, lizałem ją z całą ofiarnością. A wtedy dzieci piszczały, śmiały się, zaś ich mama obracała się w naszą stronę i była niezadowolona. No tak, pewnie się martwiła, że zabieram jej pracę, że ona już ich nie wyliże.
Kiedy wrócę do mojej mamy, do rodzeństwa? Czy ja tego chcę? Coś mi tu za dobrze!
Idę spać, Wasz Tobi