Drogi Mędrcze Dyżurny! Dzień po mojej pierwszej spowiedzi czułam się wniebowzięta. Było mi bardzo lekko na duszy i przez cały dzień byłam bardzo szczęśliwa. Teraz wszystkie dni po moich spowiedziach są takie same i nie czuję tego co czułam wtedy. Czy to znaczy, że źle się spowiadam? Co było powodem tamtego pięknego uczucia? Dominika
Droga Dominiko.
Zwróć uwagę na to, co sama napisałaś: „czułam się wniebowzięta”. A kto jest naprawdę wniebowzięty? Taki, który jest w niebie. Ale ten, kto jest w niebie ma to do siebie, że już go nie ma na ziemi. A skoro ty jesteś na ziemi, to może się tylko zdarzyć, że się poczujesz, jak w niebie. Poczujesz – a uczucie nigdy nie jest trwałe. Zmienia się co chwilę i nie mamy na nie wielkiego wpływu. Jeszcze chyba nie było jeszcze takiego „wniebowziętego”, który by potem nie był „zziemiązderzony”.
Pan Bóg daje ludziom czasem odczuć, jak będzie w niebie. Ale czasem – nie codziennie. I odczuć – nie stale doświadczać.
Nawet Matka Boska nie miała samych wizji nieba. Owszem, widziała Anioła przy zwiastowaniu. Ale potem już go nie było. Był za to problem – Ona oczekuje dziecka, a narzeczony nic o tym nie wie. I to było fantastyczne w Maryi, że Ona czekała w ciszy i pustce. Nie zgłaszała pretensji: „Co Ty Boże robisz, przecież mnie ukamienują! No zróbże coś!”. Ona wierzyła, że Bóg działa również wtedy, gdy Go nie widać i gdy się Go kompletnie nie czuje. A może nawet wtedy szczególnie. I nie zawiodła się. Anioł się objawił – tyle że nie Jej. Józef go zobaczył we śnie. Potem pewnie miała chwile wielkiej radości, gdy porodziła Jezusa. Ale potem znów była szarość. Trzeba było uciekać, a po powrocie nastąpił długi czas zwykłego życia. Musiało być zwykłe, bo w innym wypadku ewangeliści by o tym napisali. Prawie trzydzieści lat ciszy przerywa jedynie opowieść o znalezieniu dwunastoletniego Jezusa w świątyni. Ale i wtedy żaden Anioł nie mówił Maryi: „Spokojnie, wszystko pod kontrolą, Twój Syn jest w świątyni”. Ona się po ludzku bała o Syna. Gdyby było inaczej, nie szukałaby Go „z bólem serca”.
Wiesz co? Tak sobie myślę, że to dobrze, gdy nie za często masz „piękne uczucia”. Gdybyś je miała bardzo często, to by mogło znaczyć, że coś jest z tobą nie w porządku, skoro Bóg musi ciągle cię karmić odżywkami dla dzieci. Odżywka była na początek, żebyś wiedziała, co czeka nas na końcu drogi, i że warto tą drogą iść. Ale potem już jest pokarm dla ludzi dojrzałych. On nie jest tak łatwo przyswajalny i nie tak przyjemny, ale dzięki niemu nabierasz hartu. Stajesz się Człowiekiem. Dojrzewasz – do nieba właśnie. Prawdziwego, na stałe, a nie tylko do „posmakowania”.
Święty Paweł pisze, że gdy miał problemy ze sobą, Pan Jezus powiedział mu: „Wystarczy ci mojej łaski. Moc bowiem w słabości się doskonali” (2 Kor 12, 9). Uważaj: „wystarczy”. Czyli nie w nadmiarze, tylko tyle, żeby wystarczyło. I nie z wyprzedzeniem, tylko wtedy, gdy naprawdę będzie potrzebna. Więc nie dziw się, że teraz niczego nie przeżywasz po spowiedzi. Nie potrzebujesz. Teraz czas na wierność w ciszy i ciemności. I czekanie. To jest właśnie to czuwanie, o którym mówi Pan Jezus. A gdy będziesz naprawdę potrzebowała, otrzymasz, co trzeba i jak trzeba. Ale nie wcześniej i nie tak, jak sobie wyobrażasz.