I jeszcze jedno (choć nie wiem, czy dopuszczalne są dwa pytania). Jestem prawie pewna, że gdybym była poddana próbie (takiej, jak św. Tarsycjusz), nie przeszłabym jej. Co to znaczy? Czy nie jestem dobrą chrześcijanką?
Agata, klasa V.
Droga Agato.
Chętnie odpowiem na oba pytania, zwłaszcza że mają ze sobą związek.
Moja koleżanka z dawnych lat miała adoratora, którego nie cierpiała. Ale on wytrwale za nią łaził i przy każdej okazji – jak również bez okazji - adorował. Po pewnym czasie ona stwierdziła, że ten gość nie jest taki zły, potem że jest nawet całkiem niezły, potem że świetny, aż wreszcie... została jego żoną. Są bardzo dobrym małżeństwem.
Nie zamierzam Cię swatać, zwłaszcza z koleżanką, chodzi mi jednak o to, że antypatyczność twojej znajomej nie musi być cechą przypisaną jej na wieki wieków. Może się zdarzyć, że stwierdzisz kiedyś, iż nie jest taka zła. Rozumiem jednak, że Tobie chodzi o to, co jest teraz. Zwróć uwagę, że Pan Jezus powiedział „miłujcie nieprzyjaciół”. „Miłujcie”, a nie „lubcie”. Gdybyś lubiła nieprzyjaciół, nie byliby żadnymi nieprzyjaciółmi. Lubienie to uczucie, a uczucia są różne i często się zmieniają. Dzisiaj jesteś wesoła, jutro możesz być smutna, pojutrze wściekła, a za tydzień jeszcze jakaś tam. I teraz uwaga: na uczucia często nie masz wpływu. One są jak wiatr, który raz wieje z południa, raz z północy i nie od Ciebie zależy zmiana kierunku. Ale nikt nie mówi, że i Ty musisz wiać w tą samą stronę. Możesz iść pod wiatr, nawet jeśli to huragan. Bo prócz uczuć masz jeszcze wolę. Wola to jest właśnie to, co różni ludzi od wszystkich pozostałych stworzeń. Zwierzęta reagują tylko na uczucia. Kiedy się boją – uciekają, kiedy są głodne – są gotowe zabić rywala. A człowiek inaczej: umierając z głodu, potrafi czasem oddać komuś ostatni kawałek chleba, bojąc się śmiertelnie, potrafi wytrwać na stanowisku. Bo bohater to nie ten, który się nie boi, tylko ten, kto mimo lęku robi to, co powinien.
Wiesz już do czego zmierzam? Otóż miłuje się wolą, a nie uczuciem. Dlatego możliwe jest miłowanie tych, których się nie lubi. Bo jeśli czujesz do kogoś antypatię, to wcale nie znaczy, że każdego poranka musisz na dzień dobry dać mu w mordę. Możesz mu zamiast tego dać drugie śniadanie. Twoja ręka wcale nie musi słuchać skowyczącej duszy, która wyrywa się, żeby tego typa udusić. Wtedy nawet posłany mu blady uśmiech jest wyczynem.
Gdyby ludzie kierowali się tylko uczuciami, na tym świecie nie byłoby nic trwałego. Małżeństwa rozpadałyby się po pierwszej sprzeczce, rodzice wyrzucaliby z domu dzieci, kiedy te by tylko coś zbroiły, wszyscy okradaliby wszystkich, wszyscy wszystkich by oszukiwali i wykorzystywali. Na szczęście ludzie idą pod wiatr uczuć. I Ty też, bo piszesz, że możesz się za tę twoją znajomą modlić. No więc rób to. To jest lepsze niż drugie śniadanie, a przy okazji zobaczysz ją wtedy w innym świetle. Prawdopodobnie właściwszym niż dotychczas.
Modląc się, zrozumiesz ponadto sens takiego postępowania. Zaręczam Ci to.
Jeśli nie lubisz swojej koleżanki, to masz niepowtarzalną szansę. Bo jeśli miłujesz tylko tych, których lubisz, cóż szczególnego czynisz? I poganie tak czynią (trochę zmieniłem tu słowa Pana Jezusa, ale sens jest właśnie taki).
Kto niezależnie od szarpiących nim uczuć robi to, co należy, jest męczennikiem. I tu jesteśmy przy drugim pytaniu. Jeśli Pan Bóg stawia przed nami drabinę, to nie po to, żebyśmy od razu wskakiwali na ostatni jej szczebel. Nie obawiaj się więc, że w tej chwili nie umiałabyś się dać zabić za wiarę. Teraz masz do pokonania najbliższy szczebel. Dla Boga nie ma znaczenia, czy zrobisz to z fasonem, z pieśnią na ustach i z dumnie podniesioną głową. On chce, żebyś to zrobiła z miłością. Być może ta twoja koleżanka to dla Ciebie teraz taka próba.
A jeśli komu pisane umierać za wiarę, to będzie miał do tego siłę, ale jeszcze nie teraz. Bo teraz po co mu to? Żeby się chwalił, jaki to z niego heros? Wszystko w swoim czasie – o ile nie zrezygnujesz z wchodzenia po drabinie.
«
‹
1
›
»
oceń artykuł