-Nuuudno mi – powiedziałam do Florka, mojego przyjaciela – krasnoludka.
-Mi też. Nic ciekawego się nie dzieje – odpowiedział.
Siedzieliśmy w moim ogrodzie i gapiliśmy się bez sensu w niebo. Coś przeraźliwie zapiszczało.
-Może jednak wolę jak nic się nie dzieje – odezwałam się. Nie ukrywam, że z przestrachem. Powoli, ja i Florek podeszliśmy do źródła pisku – za krzak. A to co??? Naprawdę, świat jest pełen dziwnych stworzeń. Tym razem przede mną stał (i zrywał jabłka z drzewa) pewien stworek. Fioletowy, w zielone ciapki, o krótkich nogach, a długich łapach i z ogonem, którym w rzeczywistości była miotła. Zapytałam cicho Florka:
-Co to?? – Cóż , więcej nie umiałam wykrztusić, ze zdziwienia.
-To? Miotłacz, odmiana, jak mniemam, żarłoczna.
-Że co?! – odparłam o pół tonu za głośno, bo ten Motłasz, nie Miotłacz zapiszczał tak przeraźliwie, że „uszy mi odpadły”. I dał nogę. Pobiegł za krzak.
-Że uciekł. Ale, patrz! Coś zgubił. – powiedział Florek i popatrzył na ziemię, gdzie leżała jakby bransoletka wysadzana błyszczącymi kamieniami. – No to ładnie. Musimy go gonić. Chodź.
-A czy raczyłbyś mi wytłumaczyć o co chodzi? Bo ja, tak dla twojej wiadomości, Miotłacza widzę dosyć rzadko, a w zasadzie pierwszy raz w życiu.
-Dobrze. Słuchaj, to – powiedział pokazując palcem na bransoletkę – jest odznaka każdego Miotłacza. Jeżeli jej nie ma, to nie wpuszczą go do osady. Bo Miotłacze są podzielone na takie osady, wsie, ogrodzone płotem, przy wejściu do każdej osady stoją strażnicy i patrzą: masz odznakę - wpuszczą, nie masz – do widzenia. I dlatego jeżeli nasz Miotłacz nie ma odznaki to go nie wpuszczą do osady. Rozumiesz?
-Jak dobrze rozumiem to jest kilka osad Miotłaczy.
-Tak. I niektóre ze sobą walczą.
-To oni nie poznają swojego?
-No, wiesz. Jakiś Miotłacz z wrogiej osady może się podszyć pod osobnika z drugiej osady. To bardzo łatwo. Jeszcze, każda osada ma inną odznakę.
-Aha, to musimy oddać tą odznakę?
-Dokładnie. Miotłacz uciekł tam, to i my udamy się w krzaki. Chodź. – zakończył rozmowę Florek i poszliśmy w pobliskie chaszcze. I bum! Aua, moje kości. Wpadliśmy do jakiejś dziury. O, nawet jest drabinka prowadząca na zewnątrz.
-Idziemy tam. – orzekł Florek i skierował się w stronę jakichś drzwi. Za nimi była winda. No, prawie. Były tam cztery krzesełka połączone drewnianym podestem. Siedliśmy na jednym z nich (krasnoludek siedział u mnie na kolanach). I ziuup! Szarpnęło nami w dół. Jechaliśmy bardzo, bardzo szybko. A ja zapytałam Florka:
-Ale gdzie my jedziemy?!
-Do Krainy Inności!! - winda się zatrzymała. Znaleźliśmy się w dżungli. Trochę dziwnej, bo na niektórych drzewach rosły literki, na innych nutki, gwoździe, a jeden strumyk był zrobiony z..... firanki? Na rozstaju dróg (z których jedna była zrobiona z wełny, a druga z bambusowego chodniczka) stał drogowskaz. Wynikało z niego, że jedna z dróg prowadzi na rymek, a druga do marzeum Marzeny. Poszliśmy w stronę rymku. Wkrótce okazało się, że to po prostu okrągły rynek gdzie na płytach były wypisane różne wiersze. Weszliśmy do ratusza (co prawda, pisało na nim rymusz) w kształcie ostrosłupa, znaleźliśmy spis mieszkańców Krainy Inności. Ze spisu dowiedzieliśmy się, że Miotłacze z poszukiwanej przez nas odmiany (odmiana żarłoczna) mieszkają na wschód od ratusza. Ruszyliśmy tam niezwłocznie. Po drodze widziałam Susła Sna, to taki suseł, co ma na głowie poduszkę, a na nogach ciepłe skarpety. Widziałam też Inczłeka, to coś jest podobne do człowieka, tylko bardzo kolorowe. Florek pokazał mi największy w okolicy wodospad Niegara, którym to spływa słodka śmietana. Uplotłam sobie wianek z trukawek, podobno, jak potrzyma się je w cieple to zmieniają się w truskawki. Ale, pod jedną z muzyk (to drzewo ma na gałęziach płyty z muzyką, a w korze odtwarzacz. Jak się włoży płytę do odtwarzacza i założy zwisające niektórych konarów słuchawki to można słuchać muzyki) siedział „nasz” fioletowy w zielone ciapki Miotłacz i słuchał muzyki. Gdy nas zobaczył zdjął słuchawki, wzruszył ramionami i cicho pisnął.
-Cześć, przynieśliśmy ci odznakę. Zgubiłeś ją jak u nas byłeś – powiedziałam i podałam bransoletkę Miotłaczowi. Ten podskoczył z radości i zaczął piszczeć, a raczej mówić w swoim języku. Ale gdy spostrzegł, że my nic nie rozumiemy dał nam po lizaku. Potem pomachał ogonem- miotłą i poszedł ze swoją bransoletką do osady. Ja przeczytałam napis na opakowaniu lizaka.
-„Pomyśl gdzie byś chciał być i poliż lizak. Nieodpowiednie dla stworzeń poniżej trzeciego roku życia. Made in Chyna”.
-O, tele-lizak. Tylko czemu pisze wyprodukowano w Chinach. Aaa… wiem! Chyna to dzielnica Krainy Inności. A ten lizak może przeteleportować nas do domu. No, to myśl o swoim ogrodzie i smacznego! – powiedział, polizał lizak, i po chwili, już go tu nie było. „Teraz ja.” Pomyślałam. Wyobraziłam sobie moją kuchnię i liznęłam tele-lizak. I fiu! I bum! Aua, moje kości. Leżałam na kuchence w mojej kuchni. Trzeba było pomyśleć o trawce w ogródku. Ciekawe gdzie wylądował Florek. Wyjrzałam przez okno. Cha, cha, cha! Ale wymyślił. Był na górnej rurce huśtawki w moim ogrodzie. Musiałam go ściągać.