Tego dnia, jak zwykle, kierowca Frassatich przyniósł Jerzemu gazety. - Dokąd wybiera się panicz w niedzielę? -zapytał, zatrzymując się na krótką rozmowę. - Idę w góry. - Panu to dobrze, panie Jerzy. Jest pan pełen życia, pełen zdrowia, pieniędzy panu nie brakuje. Szofer jest do dyspozycji. Wkrótce zostanie pan inżynierem. Czego można by sobie jeszcze życzyć? - Ty, Italo, zawsze żartujesz -przerwał mu Jerzy. -Gdybyś wiedział, jak chciałbym mieć dzisiaj osiemdziesiąt lat. - A to, dlaczego?! - Bo gdybym miał lat osiemdziesiąt, wkrótce bym umarł i poszedł do nieba. Piotr Jerzy Frassati mieszkał we Włoszech, w Turynie. Zdrowy, silny, wysportowany. Kiedy tylko mógł, organizował -ku ogromnej radości kolegów -wycieczki w góry. Oni lubili przebywać w jego towarzystwie. Bez końca mogliby opowiadać szkolne kawały Jerzego. Radosny, roześmiany, pełen życia i dobroci dla innych. Na przedmieściach Turynu młody Frassati regularnie odwiedzał biedaków. Oni wiedzieli, że na syna ambasadora zawsze mogą liczyć. Wszystko przeżywał z Jezusem. Podczas wycieczki alpejskiej potrafił minąć schronisko, zrobić kilka kilometrów więcej, by zdążyć na Mszę Świętą. -Pięknie jest żyć -pisał do przyjaciela -gdy się wie, że po tamtej stronie czeka nas życie prawdziwe. -Jaka szczęśliwa była św. Katarzyna -mówił innym razem. -Za życia widziała Jezusa. My zaś musimy cierpliwie czekać na niebo. Zazdroszczę jej. Jerzy nie wiedział, że za kilka dni też będzie już tak blisko Jezusa. Rodzina, zajęta pogrzebem babci, nie domyślała się choroby Jerzego. Cztery dni później przyszła śmierć. -To będzie najpiękniejszy dzień mojego życia -koledzy byli zdumieni, gdy w rozmowie Jerzy mówił im takie słowa.