Kto to widział, żeby ktoś stał się silny od czegoś, co powala na ziemię. A z Pawłem tak było.
Statek trzeszczał, jakby miał się za chwilę rozpaść. I pewnie by się rozpadł, gdyby żeglarze nie ściągnęli go linami. Wiele już dni minęło od chwili, gdy stłoczonych na drewnianej łupinie dwustu siedemdziesięciu sześciu ludzi po raz ostatni widziało słońce. Od tamtej pory bezustanny wicher gnał statek po morzu w niewiadomym kierunku. Kolejne dni tułaczki były szare, a noce zapadały czarne, bez gwiazd – jedynej busoli starożytnych ludzi morza. Ludzie umęczeni chorobą morską przestali jeść, wielu siedziało osowiałych, bez nadziei na ocalenie. Któregoś ranka wśród zrezygnowanych tułaczy rozległ się dziwnie mocny i pewny głos. – Nikt z was nie zginie, tylko okręt! – wołał niewysoki, łysawy chudzielec o wydatnym nosie. Pod krzaczastymi brwiami błyszczały pełne ognia oczy. – Tej nocy ukazał mi się anioł Boga, do którego należę i któremu służę, i powiedział: „Nie bój się Pawle, musisz stanąć przed Cezarem i Bóg podarował ci wszystkich, którzy płyną razem z tobą”.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.