Dawno temu w Imperium Osmańskim żyła sobie dziewczynka o imieniu Agnese. Jak każda miała swoje plany, marzenia, chodziła do szkoły... Żyła w bogatej rodzinie i miała wszystkiego pod dostatkiem. Jednak w wieku dwunastu lat coś się w jej życiu zmieniło. Pomimo swych planów, marzeń, postanowień zaczęła żyć całkiem inaczej. Agnese w wieku dwunastu lat poczuła powołanie do służby zakonnej. Bóg chciał, by wstąpiła do zakonu i tak też się stało.
Starsza już prawie osiemnastoletnia dziewczyna wstąpiła do klasztoru. Tam żyła skromnie, zupełnie inaczej niż w dzieciństwie. Panowały tam twarde zasady : o której trzeba wstać, kiedy posiłki, a kiedy czas na wspólną modlitwę. Agnese od najmłodszych lat marzyła, by zostać nauczycielką, dlatego oprócz służby pracowała także w katolickiej szkole dla dziewcząt. Uwielbiała tę pracę ! Zawsze chętnie rozmawiała i służyła dobrą radą swoim uczennicom i z radością przekazywała im Dobrą Nowinę o Jezusie.
Gdy tak mijały kolejne lata zakonnica, już dyrektorka szkoły, poczuła, że droga, którą wybrała nie satysfakcjonuje jej do końca. Brakuje w niej większego oddania się Bogu. Można powiedzieć, że jej powołanie do służby Bogu było niczym nić Ariadny. Kroczyła dokładnie taką drogą jaką wybrał dla niej Bóg.
W czasie długiej drogi na rekolekcje poczuła kolejne powołanie. Opuściła zgromadzenie, w którym żyła i poświęciła swój czas i serce ubogim żyjąc wśród nich. Przywdziała habit z bardzo taniego materiału i poszła nieść pomoc umierającym i porzuconym. Codziennie oglądała tłumy ludzi odzianych w podarte ubrania, wychudzonych, umierających. Dlatego każdego dnia modliła się, aby więcej dobra działo się na świecie.
Postanowiła wynająć dwa pokoje. Jeden miał służyć jako szkoła, a drugi jako dom dla chorych i umierających. Szpitale były wtedy tak przepełnione, że nawet na korytarzach nie było miejsca na przyjmowanie pacjentów. I tak trwała ta pomoc jak Syzyfowa praca, bo roboty nie ubywało. Wielu chorych potrzebowało stałej pomocy, dlatego do skromnej, drobnej kobiety dołączyło jeszcze kilka sióstr. Przybywało ich coraz więcej, aż w końcu postanowiła stworzyć odrębne zgromadzenie. Siostra Agnese żyła bardzo skromnie i ciężko pracowała, a jej oczy zawsze były uśmiechnięte i pełne życzliwości. Przecież to nad nią wisiał miecz Domoklesa, mogła zarazić się tymi wszystkimi strasznymi chorobami od swoich podopiecznych. Każdy z nich nosił taką swoją „koszulę Dejaniry”, nie dało się zwalczyć choroby, ale dzięki Herkulesowej sile sióstr każdy zaznawał spokoju w objęciach Morfeusza, ciesząc się, że ktoś wreszcie wyciągnął do niego pomocną dłoń.
Agnese otworzyła przed światem puszkę Pandory pokazując, że w jej mieście, kraju, panuje ogromna bieda, a ulice przypominają stajnię Augiasza. Nawoływała, że trzeba leków, środków czystości i wszelkiej pomocy dla chorujących w tych warunkach ludzi.
Siostra bardzo często cierpiała poniżana przez innych, ale odradzała się jak Feniks z popiołów dlatego, że była pod egidą samego Boga. Jej praca to nie były Ikarowe loty, mimo, że jej podopieczni najczęściej umierali. Bardzo często zdarzało się, że salki domów opieki były pierwszym dachem nad głową tych ludzi. Panował tam olimpijski spokój, którego tak potrzebowali. Agnese przez całe swoje życie prowadziła trudną wędrówkę niby Odyseję. Zawsze jednak czuła Boże wsparcie. Ta drobniutka kobieta nie miała pięty Achillesa, cały czas niestrudzenie pełniła swą służbę i oddawała się całkowicie Bogu opatrując rany, które inni brzydzili się zobaczyć nawet z daleka. Często ludzie o narcystycznym zachowaniu spoglądali na nią z wielką odrazą. Miała wszystko : zamożnych rodziców, wykształcenie, mogła wybrać wygodne życie. A jednak wybrała drogę trudniejszą : pomaganie i stanie się ubogą jak większość społeczeństwa w jej mieście i kraju.
Kiedy świat dowiedział się o działalności jej zgromadzenia powstały różne organizacje, które chciały ją wspomagać zbierając leki, ubrania i wszelką pomoc. Chociaż Agnese nie znalazła panaceum na wszelkie zło, udało jej się uratować ogromną ilość ludzkich istnień przed samotną śmiercią. Dla chorych nędzarzy, którymi brzydził się świat było największym szczęściem umrzeć w ramionach dzielnych sióstr, które za przykładem naszej głównej bohaterki nie dostrzegały ich rozkładającego się w fetorze ciała tylko niepojęte piękno samego Jezusa.
Płynął czas, a z pooranej zmarszczkami twarzy Agnese nie schodził dodający otuchy ciepły uśmiech. W pewnym momencie jej życie skończyło się. Świat docenił ją wcześniej ofiarując jej Pokojową Nagrodę Nobla, ale dla niej wieńcem laurowym było to, że utworzony przez nią zakon Misjonarek Miłosierdzia miał już swoje placówki na całym świecie.
I tak kończy się moje opowiadanie o Agnese, znanej jako Matka Teresa z Kalkuty, której nie zraziły Kasandryczne wizje niedowiarków u progu jej życiowej drogi.
Adriana Denys klasa 1 G