Per aspera ad astra Przez trudy do gwiazd
Rozdział VII
Budzę się rano z mieszanymi uczuciami. Już sama nie wiem co mam robić. Wczoraj o mało nie pocałowałam Johna! Chwała Tacie, że mnie zawołał. Znam tego chłopaka jeden dzień! Co mnie podkusiło, żeby go całować? Chyba zwariowałam. Czemu to jest takie trudne? Gdyby była tu moja Najukochańsza Mama nic by się takiego nie zdarzyło. Nie przyjechałby John i jego matka i wszystko byłoby po staremu. Ah! To wszystko jest takie skomplikowane! Dobra, muszę się zebrać i iść do tej szkoły. Wkładam byle jaką koszulkę, dżinsy i kurtkę puchową. Wychodzę z domu w trampkach. Dłonie chowam do kieszeni. Kiedy wychodzę z mojego osiedla, dogania mnie Heter.
-Cześć - rzuca.
-Cześć Heter - mówię z nonszalancją.
-Jak się trzymasz?
Oczywiście chodzi jej o Najukochańszą Mamę.
-Dobrze, nie narzekam.
-Mogę Ci coś powiedzieć w tajemnicy?
Patrzę na nią zdziwiona. Cheerleaderka Heter Frest chce mi powierzyć swoją tajemnicę? Przyglądam się jej uważnie. Jest ubrana wyjątkowo normalnie. Tzn. proste dżinsy i granatowa kurtka z futerkiem przy kapturze.
-O...oczywiście - jąkam się.
-Moja mama nie jest moją mamą.
Co? Ee... chyba nie zrozumiałam.
-Jak to?
-To druga żona mojego taty. Moja prawdziwa mama zmarła przy porodzie.
O siet! Czego ja się dowiaduję? Idealne życie Heter nie jest takie idealne? WOW!
-O jejku. Nie wiem co powiedzieć. Nikt o tym nie wie?
-Nie - kiwa przecząco głową. Ma smutny wyraz twarzy. Po raz pierwszy w życiu poczułam do niej sympatię. Lansuje się na lale pewną siebie, która może zdobyć każdego chłopaka, a tak naprawdę odbija to sobie na śmierci matki.
-Kiedy twój tata znalazł sobie nową żonę?
-Chyba jak miałam rok. Tzn. przez pierwszy rok byłam u babci i tata mnie tylko odwiedzał, a na moje pierwsze urodziny przyjechał z nową narzeczoną.
-Aha. A fajna jest?
-Strasznie mnie rozpieszcza. A ja staram się jak najrzadziej bywać w domu. Dlatego zapisałam się na cheerleaderki, żeby nie musieć z nią rozmawiać. Ona chce, żebym ją lubiła i w ogóle, dlatego co sobotę jedziemy do Nowelhart do tego wielkiego centrum handlowego na zakupy.
-Kiedy ci powiedzieli, że to nie twoja prawdziwa mama?
-Jak miałam 8 lat.
-Ah.
I co mam powiedzieć? O czym z nią rozmawiać? O ciuchach? Kosmetykach? I co? Tak nagle zmienić temat? Bo w końcu jej mama umarła... zaraz, zaraz! Już wiem!
-Wiesz co, Heter?
-Hm? - patrzy na mnie z zainteresowaniem.
-Masz wspaniałą mamę. Na pewno jest z ciebie dumna.
Chyba nie rozumie, bo patrzy na mnie dziwnie.
-Chodzi mi o to - ciągnę - że twoja mama oddała za ciebie życie i jest pewnie w niebie. A patrzy na ciebie z dumą, bo tyle osiągnęłaś w szkole.
-Naprawdę tak sądzisz?
-Yhm.
Nieoczekiwanie zatrzymuje się i mocno mnie przytula. Na karku czuję jej łzy. Nie wiedząc co robić także ją obejmuję.
-Heter? - odzywam się niepewnie.
Odrywa się ode mnie i przeciera oczy.
-Przepraszam, nie wiem co mnie napadło.
-Nic się nie stało. Może... - jednak nie dane mi jest dokończyć. Słyszę już znany klakson i gdy się odwracam widzę uśmiechniętego Johna. - Chodź - ciągnę Heter za rękę.
-Cześć - mówi blondyn. - Podwieźć?
-Taa - mówię przewracając oczami. - Heter wsiadaj - otwieram jej tylne drzwi.
-Czy to jest ta, z którą... - zanim dokańcza posyłam mu piorunujące spojrzenie. Zręcznie zmienia tok myślenia. - O której tak dużo słyszałem? - pyta uśmiechając się promiennie do blondynki, natomiast ta pokrywa się rumieńcem.
-Tak, właśnie ta. Jedź.
~~>><<~~
Przez cały dzień John szlaja się za Heter. Nie żebym była zazdrosna. Jak można być zazdrosnym o kogoś, kogo się zna 2 czy 3 dni? Ja także nie mogę narzekać na brak adoratora. Tylko dlaczego musi nim być akurat Derick? Niechby to wszystko piorun trzasnął. Co on się tak do mnie przyczepił? Nie ma
więcej dziewczyn w szkole? Ostatni dzwonek jak zwykle jest wybawieniem. Kiedy wychodzę z klasy
zatrzymuje mnie Terry - kolega z klasy, którego zresztą bardzo lubię. Ucinam z nim miłą pogawędkę na koniec on proponuje:
-Może odprowadzę cię do domu?
-Ee... - patrzę do klasy, gdzie John pakując się powoli gada jak najęty do Heter. Widocznie zapomniał o wczorajszej propozycji. Super! A co mi tam! -
-Pewnie, Terry - uśmiecham się promiennie i idę z nim pod rękę.
Droga do domu leci nam szybko. Gadamy głównie o szkole i nauczycielach. Pod domem Terry całuje mnie w policzek i już go nie ma. Wchodzę do środka i po zdjęciu butów od razu kieruje się do kuchni.
Przy piecu stoi Tata i miesza coś w garnku drewnianą szpatułką. Na drugim palniku stoi odcedzony makaron. W powietrzu unosi się zapach pomidorów.
-Tato? - pytam niepewnie. Odwraca się w moją stronę.
-Nie usłyszałem jak weszłaś. Cześć kochanie - obija o garnek szpatułkę, strzepując resztki sosu, kładzie ją obok, wyciera ręce w szmatę, która leży na blacie i podchodzi do mnie. Mocno mnie przytula.
-Tato, wszystko w porządku?
-Tak. Zrobiłem obiad, mam nadzieję, że mi wyszedł. Wziąłem przepis z internetu.
-Na co?
-Na spaghetti bolognese.
-A...ha.
W sumie to fajnie. Tylko gdzie podziewa się Dziadek? Wczoraj byłam tak zaaferowana innymi rzeczami, że zapomniałam zapytać Taty.
-Tatuś, a gdzie Dziadek?
-Oh, zapomniałem ci powiedzieć. Wczoraj pojechał do jakiejś kuzynki mamy, czy coś takiego.
-A kiedy wraca?
-Powiedział, że wróci w sobotę.
-Aha.
-Wyciągniesz talerze i sztućce?
-Jasne.
Szybko spełniam prośbę Taty. Nakłada na mój talerz dużo makaronu i polewa sosem. Mmm! Pyszne. Jeny, nie wiedziałam, że Tata umie tak dobrze gotować!
-Tato! To jest przepyszne!
Uśmiecha się szeroko.
-Cieszę się, że ci smakuje.
-Naprawdę wspaniałe!
Tidada, tidada.
Rozbrzmiewa nasz nietypowy dzwonek telefoniczny.
-Pójdę odebrać - mówię i biegnę do aparatu. - Halo?
-Hej, gdzie jesteś? - słyszę znajomy głos. Ale czemu niby się z nim nie podroczyć?
-Kto mówi?
-John.
-Oh - udaję zdziwienie. - Jestem w domu i jem obiad.
-Czemu poszłaś z tym chłopakiem? Przecież mieliśmy jechać do mnie.
Czyżby ktoś tu był zazdrosny? Co on sobie wyobraża? Lata za Heter nie poświęcając mi ani chwili uwagi, a potem się bezczelnie pyta czy do niego wpadnę.
-O! Czyli jednak nie byłeś tak bardzo zaaferowany Heter, żeby to zauważyć!
-Jesteś zazdrosna - śmieje się do słuchawki.
-Nie debilu, ale zazwyczaj nie umawiam się z kimś kto mnie ignoruje!
-Sama kazałaś mi się z nią...
-Och, zamknij się!
-Dobra. Czyli rozumiem, że wpadniesz do mnie? Przyjechać po ciebie?
W pierwszej chwili chcę powiedzieć: "Tak", ale niby z czego on to wywnioskował?
-A skąd wniosek, że chcę do ciebie przyjechać.
-Skoro nie, to...
-Nie o to chodzi!
-Przyjadę po ciebie za godzinę.
Trzaskam mocno słuchawką. Ale się wrobiłam. Specjalnie to zrobił. Widocznie miał wystarczająco dużo dziewczyn, żeby wiedzieć jak to rozegrać z korzyścią dla siebie. Mieć jedną i drugą. Szlag! Wracam do stołu z naburmuszoną miną.
-Kto to był? - pyta Tata z uniesionymi wysoko do góry brwiami i lekkim uśmiechem na ustach.
-John - mamroczę.
-Jest aż taki zły?
-Taki sam jak jego ojciec - mówię bez zastanowienia i odchodzę od stołu przełykając ostatni kęs.
Bo w sumie mam rację. Z jedną flirtuje, a z drugą chce się spotykać po szkole. To jak jego ojciec z jego matką i matką Glorie. Nie mogę się z nim spotkać. Nie chcę potem cierpieć. Idę na górę z mętlikiem w głowie. W moim pokoju rozbrzmiewa piosenka Avril Lavigne - When you're gone i tym
samym dzwonek mojej komórki. Odbieram.
-Halo?
-Cześć złotko.
-Kto mówi?
-Derick!
-Nie jestem twoim złotkiem.
-Daj spokój, kochanie. Masz ochotę na spacer po plaży?
-Ee...kiedy?
-Za godzinę?
To idealna wymówka na Johna! O tak! Bardzo dobrze. Derick, po raz pierwszy w życiu jestem przez ciebie szczęśliwa.
-OK. Przyjdziesz po mnie?
-Pewnie. Do zobaczenia.
-Pa!
Chcę wykręcić numer Johna, ale uświadamiam sobie, że przecież go nie mam! Zbiegam szybko na dół. Tata siedzi przed telewizorem.
-Tato?
-Tak, kochanie?
-Masz może numer do cioci Clary?
-Nowego jeszcze nie ma. Mam tylko ten stary do Kilshane.
-Kurczę! - opadam koło Taty na kanapę z założonymi rękami.
-Coś się stało?
-Tak! Umówiłam się z Derickiem i nie mam jak odwołać spotkania z Johnem!
-Derick to ten od Golwenów?
-Taa...
-A John Libertez?
-No tak.
-Hmm... No nie wiem, żaden nie przypadł mi do gustu.
Patrzę na niego zdziwiona.
-Serio?
-Serio, serio. Golwen jest strasznym darmozjadem, tzn. ojciec Dericka, a do Libertezów nie mam zaufania. Sama powiedziałaś, że jest taki jak ojciec. Nie mam zamiaru pozwolić, żeby moja kochana córeczka cierpiała przez jakiegoś patałacha.
-Dzięki Tato.
Jednak to nie rozwiązuje mojego problemu. Nie mogę dopuścić do spotkania Dericka i Johna w jednym miejscu. Chyba, że...? Jestem genialna! Wykręcam na komórce numer Dericka i wstaję z kanapy.
-Derick? Przyjdź po mnie za 15 minut, dobra? Możemy wtedy wyjść na pół godziny, bo potem mam do zrobienia kilka ważnych rzeczy, o których zapomniałam, dobra? Świetnie, pa!
Jeśli on przyjdzie za 15 minut i potem mam z nim łazić po plaży 30 minut, czyli razem 45. Czyli dokładnie wtedy kiedy ma po mnie przyjechać John! Chyba, że po prostu wstąpię do niego do domu na chwilę i powiem, że jednak nie mogę i Derick odprowadzi mnie do domu! Czyż ja nie jestem geniuszem?
~~>><<~~
Chodzimy po plaży. Jestem ubrana w dżinsowe rybaczki, japonki i kurtkę, a pod nią mam zieloną bluzkę z długim rękawem. Lubię dotyk piasku i wody. To wspaniałe uczucie. A jeszcze gdy jest wiatr czuję się jak ryba w wodzie. Derick gada coś o swoich sukcesach w piłce nożnej. A co mnie to właściwie
obchodzi? Dobra, przyznaję, mam ostatnio problemy ze skupianiem się nad tym co ktoś do mnie mówi. Skup się!
Kurde! Akurat kiedy mam się zacząć skupiać nad tym co on gada, on mi się zatrzymuje i staje przede mną. Patrzę na niego zdziwiona.
-Ale jest coś co lubię jeszcze bardziej od piłki.
Zaczyna się do mnie zbliżać. Między nami jest niebezpiecznie mała odległość. Robię krok do tyłu, jednak on chwyta jedną ręką moją talię i mocno przyciąga do siebie.
Szczerze powiedziawszy chce mi się rzygać. Na ustach ma posmak soli morskiej. Próbuję się wyrwać jednak on mi na to nie pozwala. Trzyma mnie tak mocno, że jeśli nie otworzę ust to się uduszę.
A mogłam się udusić! To by było lepsze od tego co on teraz zrobił. Wpakował mi swój oślizgły język do gardła! Zabiję! Może... jeśli odwzajemnię jego "pocałunek" to mnie puści. Delikatnie poruszam wargami. Jak przewidywałam uścisk się zwalnia. Ideolo! Odsuwam się szybko i z całą siłą uderzam Dericka w twarz. W mojej kieszeni zaczyna wibrować komórka. Biegnę szybko przez plażę w
między czasie odbierając telefon. Byle dalej od tego idioty.
-Halo?
-Melanie, przyszedł John, co mam mu powiedzieć? - to Tata.
Mój mózg pracuje na szybkich obrotach. Na wzgórzu widzę duży biały dom. Dom. John. Film.
-Niech jedzie do domu, ja tam zaraz będę. Niech się pośpieszy. Pa!
Rozłączam się i przyspieszam. Oglądam się za siebie jednak nigdzie nie widzę bruneta. Uff!
Wchodzę powoli po wzgórzu trzymając w jednej ręce klapki. Kiedy jestem już na górze patrzę na duży dom. W oknach zawisły lawendowe firanki, a na werandzie stoją krzesła i mały stolik. Wchodzę powoli po schodach werandy i pukam do drzwi. Nikt nie odpowiada. Widocznie ciocia gdzieś pojechała.
Obchodzę dom dookoła. Po drugiej stronie wzgórza, na dole widzę molo. Schodzę powoli w dół. Kładę japonki i rzucam kurtkę na trawę, po czym stąpam po drewnianych deskach. Na morzu tworzą się delikatne fale. Siadam i zwieszam nogi. Palce zanurzają się w zimnej morskiej wodzie. Wiatr igra z
moim włosami rozrzucając je na plecach. To wszystko jest takie trudne. Ciągle rozpamiętuję pogrzeb mamy. Jej ciepłe dłonie i ten głosik w mojej głowie. To nie jest wszystko takie proste.
-Melanie! - słyszę głos Johna. Pośpiesznie wstaję i macham ręką w stronę wzgórza, na którym stoi.
-Tu jestem!
Blondyn zbiega po górce i już po chwili znajduje się przede mną.
-Ty tak sobie ze mną pogrywasz, że mam za tobą latać, tak? - mówi z cwaniackim uśmiechem.
-Nie. Po prostu się wcześniej umówiłam i myślałam, że zdążę jeszcze wrócić do domu, ale nie zdążyłam.
-O, a z kim się umówiłaś?
-A co cię to?
-Jestem ciekawy.
-To nie bądź. A zresztą, obejrzę ten twój film i spadam do domu się uczyć
fizyki.
-Miałem być twoim korepetytorem.
-Ale będziesz zbyt zajęty Heter, żeby mi pomagać.
-Melanie - robi krok na przód i chwyta mnie delikatnie za ramiona.Przechodzi mnie znajomy dreszcz. - Chciałem ją tylko poznać. A to wymaga trochę czasu. Chodźmy.
Ujmuje moją dłoń i pomaga wspiąć się po wzgórzu. Jak dżentelmen otwiera przede mną drzwi. Zamiast wejść do środka stoi przy drzwiach i patrzy na mnie marszcząc brwi.
-No co? - nie wytrzymuję.
-Nie miałaś kurtki? Ani butów?
Oglądam się i podnoszę głowę głupkowato się uśmiechając.
-Zostawiłam koło molo.
-Dobra. Rozgość się, a ja po nie skoczę.
~~>><<~~
Siedzę na kanapie Johna z podkurczonymi nogami dopiero od jakiś piętnastu minut i już próbuję powstrzymać płacz. Kolana obejmuję rękami i patrzę na zapłakaną Meg Ryan, która właśnie straciła na stole pacjenta. Nie mogę już dłużej! Zrywam się z kanapy i biegnę na dwór. Siadam na schodkach werandy i patrzę na szumiące morze. Zakrywam twarz dłońmi. Słyszę za sobą kroki. Po chwili John kuca koło mnie i gładzi dłonią po plecach.
-Melanie? - pyta cicho. - Co się stało?
-Ja... ja patrzałam jak ona umiera. A oni nic nie robili! Odpuścili! Kilka elektrowstrząsów i już! Ona przynajmniej walczyła o pacjenta.
-Melanie. To tylko film.
-Ale to nie zmienia faktu, że mogli ją uratować! Mogli rozciąć klatkę piersiową i zrobić otwarty masaż serca.
-Mogę być brutalny?
-Co? - patrzę na niego zdziwiona.
-Powiem ci szczerą prawdę. Oni zrobili to co mieli. Jeśli Pan Bóg by chciał, żeby żyła to ona by żyła. Tak po prostu musiało być. Zrywam się na równe nogi i idę przed siebie.
-Melanie? Melanie co ty robisz?! Tam jest urwisko! Melanie do cholery! MEL!!!