Ad astra per aspera Przez trudy do gwiazd
Rozdział II
Dziadek jak usłyszał ode mnie, że rodziców nie ma w domu od 15, to się zdenerwował i powiedział, że mam się nie ruszać z domu i już po mnie jedzie. Ma być za 5 minut. Lecę na górę do pokoju, żeby znaleźć jakąś przyzwoitą koszulkę. O, ta jest fajna. Niebieska z wielkim kwiatkiem czerwonym na środku. Szybko wkładam koszulkę, ubieram czyste skarpetki, chwytam czarny ciepły sweter i zbiegam
na dół. Zakładam płaszcz i buty i idę do kuchni. Zrobię sobie gorącej czekolady. Siedzę na krześle, trzymając w rękach kubek, z przepysznym brązowym płynem, który ogrzewa mi dłonie. Zegarek wskazuje 22:08, czyli za dwie minuty powinien być dziadek. Szybko się ubrałam nie? Mmm, dobra ta czekolada.
20, 19,18,17,16,15,14,13,12..
DING, DONG!!!
No patrzcie! Dziadek przyjechał 8 sekund przed czasem! Zamaszyście otwieram drzwi.
-Cześć dziadku! - wołam wesoło.
-Ubrana? Świetnie! Idziemy!
I wypycha mnie na zewnątrz, a potem do samochodu na przednie siedzenie. Trzaska drzwiami mojego domu i odjeżdża z piskiem opon z podjazdu. Zaczynam się zastanawiać czy wszystko mam, no bo w końcu nie wiem, gdzie jadę i kiedy wrócę do domu. A więc tak: komórka, pieniądze, klucze.. Zaraz, zaraz!
-Dziadku, stój – dobra, przyznaję, krzyczę trochę zbyt histerycznie, na co mój kochany staruszek ostro hamuje. Nieźle jak na 65 lat.
-Co się stało?!
-Zapomniałam zamknąć drzwi!
Wylatuje z samochodu i biegnę szybko chodnikiem. Chociaż mam niezłego stresa, bo tu normalnie panują egipskie ciemności. Ale ze mnie tchórz! Boję się własnej okolicy, w której mieszkam od 15 lat.
Wchodzę do domu. Oczywiście światła też zostały zapalone. Szybko gaszę wszystko i zamykam drzwi wejściowe na cztery spusty, a właściwie na 3 zasuwy.
Uau! Dziadek zawrócił i teraz stoi na środku drogi. Kiedy ponownie lokuję się na przednim siedzeniu, widzę, że dziadek patrzy na mnie z jakąś nad wyraz wielką czułością.
-Co jest, dziadku?
Powoli rusza z miejsca. Normalnie nie ten człowiek co 2 minuty temu.
-Jak mogliśmy o tobie zapomnieć? – obecnie wpatruje się w przednią szybę, czyżby mówił sam do siebie? Dobra, wybaczam, że o mnie zapomnieli, bo wnioskuję, że to do mnie, ale mógłby mi już powiedzieć o co biega.
-Dziadku?
-Melanie, twoja mama... twój ojciec... oni....
Ejejej! Stop! O co tu chodzi? Zaczynam wpatrywać się z napięciem w pomarszczone wargi dziadka.
-... oni mieli wypadek. Jechali autobusem tym dwupoziomowym na górze i... kierowca za ostro zahamował i ...
O nie! Nie, nie,nie! Nic im się nie stało. Dziadek jak zwykle coś kręci. Bardzo zabawne, ale teraz na poważnie.
-Gdzie oni są? Gdzie my jedziemy?! Dziadku mów jaśniej! Kurde! Ja chcę coś wiedzieć! Konkrety!Konkrety!
-Mówiłem, twoi rodzice mieli wypadek. Są w szpitalu. Ian – mój ojciec – ma złamaną rękę, ale Deborah – moja mama – ona... straciła przytomność i nadal jej nie odzyskała...
Co proszę? On chyba żartuje!
~~>><<~~
Siedzę w tym przeklętym Nissanie jak na szpilkach. W końcu wjeżdżamy na parking szpitala.Wylatuję jak z procy, zahaczając tylko o recepcje. Na drugim piętrze widzę tatę. W jakieś sali. Siedzi na krześle koło łóżka, na którym leży jakaś kobieta z brązowymi lokami, porozrzucanymi na poduszce.
Mama! Szybko wbiegam do środka i rzucam się mojemu tacie na kolana. Nie wytrzymuję i zaczynam płakać. Kiedy unoszę głowę, ma zdziwioną minę. Dopiero po paru sekundach kapuje o co chodzi.
-Oh, Meli! Przepraszam!Zapomniałem o tym, żeby cię powiadomić! Musiałaś się strasznie bać!
Bystry nie? Jak cholera!
-Co się stało? – chrypię, przełykając łzy.
-Przyjechałem wcześniej z pracy do domu i mama powiedziała, że skoro jest taka ładna pogoda,to czemu nie mielibyśmy pojechać autobusem wycieczkowym do Dublina. No i pojechaliśmy. Nawet nie zdążyłem odłożyć słuchawki, bo spieszyliśmy się na ten bus. W centrum Dublina były takie korki, że w pewnym momencie jakiś debil wcisnął się przed nasz autobus, że kierowca musiał ostro hamować. Zahamował dokładnie wtedy, kiedy mama wychylała się by zrobić zdjęcie. Mam złamaną rękę, bo próbowałem ją złapać. Ale mi się wyślizgnęła i spadła na chodnik, a moja ręka trafiła w latarnię...
Mocniej się do niego przytulam. Biedny tata. Ale co z mamą? Całuję tatę w czoło i siadam na łóżku koło mamy. Ma zamknięte oczy i pokiereszowaną twarz. Jest strasznie blada. Blada jak.. nie, nie, nie. Zamknij się mózgu! Och! Niech ten przeklęty dzień się w końcu skończy! Niech to będzie zły sen! O
tak! To na pewno zły sen! Auć! Szczypię się w rękę, ale nadal jestem w szpitalu.
Dotknęłam jej dłoni, a potem czoła. Jest lodowata! Z przestrachem spojrzałam na monitorek, który pokazywał akcję serca. Czerwona kreska była ledwo krzywa i nagle... Nie... błagam. Głośno jęczę. Kreska jest cała prosta, a z urządzenia wydobywa się pisk. Do sali wbiegają dwaj lekarze i trzy
pielęgniarki. Karzą tacie mnie wziąć i sami zaczynają reanimację. Nie wiem czemu, ale czuję, że to nic nie da. Coś zaczyna ze mnie ubywać. Jakby jakaś cząstka mnie umierała. Czuję, jak silne ręce ojca powoli rozluźniają się wokół moich ramion. Szybko wstaję i trzymam tatę pod rękę.
Lekarze zaczynają się rozchodzić, a jedna z pielęgniarek odłącza aparaturę. Druga podchodzi do nas. Ojciec nadal stoi wpatrując się w mamę z rozdziawioną buzią.
-Panie Popers... - odzywa się, jednak w tej samej chwili mój ojczulek rzuca się na kolana koło łóżka i zaczyna walić pięściami w materac tak, że m... ma... mar... martwe...
AAAA!!!!!!! Wybucham ostrym szlochem, jakby dopiero teraz to do mnie dotarło. Klękam koło taty i mocno go obejmuję. Ma zaciśnięte mocno zęby i powieki spod których wypływają potokiem rzęsiste łzy. Ból w sercu napiera na klatkę piersiową od środka, że aż brakuje mi tchu.
Najgorsze jest chyba to, że teraz ktoś wszedł do sali z czarnym workiem, nakrywa mamę i wyjeżdża z jej łóżkiem. A ja zostaję na posadzce razem z tatą. Bez przerwy łkam, a ojciec wręcz wali pięściami w podłogę. Drze się nawet na pielęgniarkę, która chce mu podać środek uspakajający. A potem mnie
przytula. Dzielimy się wzajemnie swoim bólem. Niezmierzona rozpacz rysuje się na twarzy mojej i ojca. Tak nas znajduje dziadek. Mocno ściska ramię taty i podnosi do góry. Potem przychodzi babcia i dziadek od strony taty, którzy musieli jechać aż z środkowej Irlandii. Babcia bierze mnie w objęcia
i prowadzi do ich auta. Tym sposobem zostajemy rozdzieleni z tatą. Nienawidzę mojego życia! Mamo! Gdzie jesteś?!
MAMO!!!!!!!!