Mędrcy nieba
O, mędrcy nieba,
Ptaki bezskrzydłe,
Czy gdzieś sens jest,
Li tylko mary przebrzydłe?
Gdzie miłość czysta,
Niewinne uczucie?
Gdzież się skryła
Ona, o losu okrucie!
Czy świat skazany
Na deszcz ognisty,
Czy gdzieś raj
Czeka, Eden wieczysty?
Dlaczegóż ból,
Śmierć, cierpienie?
Czemuż ciągłe duszy
Żałosne skamlenie?
Czy jest gdzie pomoc?
Czy jest ratunek?
Czy jest miłość – lek cudny
Na każdy frasunek?
O, mędrcy nieba,
Bogowie nieśmiertelni,
Czy sen nieziemski
Kiedyś się spełni?
Sen o raju,
Miłości, sielance,
Którego nie przerwą
Okrutne wojny siekańce?
Czy dane będzie wpaść
W Morfeusza objęcia
I zasnąć, zapomnieć,
Nie mieć pojęcia?
Czy marzenia senne
W końcu się ziszczą
I niczym gwiazdy
Jasno zabłyszczą?
O, mędrcy nieba,
Wszechświata obserwatorzy,
Czy wizje te niepodobne
są do porannej zorzy?
Czyż wraz z tą zorzą
Nie odejdą od swej pracy, Pozostawiając ludzkość
W smutku i rozpaczy?
O, mędrcy nieba,
Wyjawcie sekrety!
Otwórzcie, błagamy,
Swe gwiezdne markety!
Nie pozwólcie umierać
W życia mordęgach,
Niech za ludźmi
Wstawi się wasza poręka!
Przestaną oni zło
Wzajem czynić,
A zaczną jedynie
Szatana za to winić!
O, mędrcy nieba,
Wielcy monarchowie,
Bogami jesteście,
Władcami, co się zowie!
Ocalicie ludzkość
Od wiecznych mąk,
Dajcie nam siłę
Swych wszechmocnych rąk!
A gdy my sami
W gwiazdy ulecimy,
Po tysiąckroć wam
To wynagrodzimy!