Za pobicie policjanta na meczu trafił do więzienia. I bardzo dobrze!
– Siedem lat byłem ministrantem, należałem do wspólnoty neokatechumenalnej. Ale to nie dawało mi satysfakcji. Chciałem być kimś, chciałem zabłysnąć – mówi Łukasz. – Zaczęło się od palenia „trawki”. Z kolegą zgoliliśmy głowy, zaczęliśmy się bujać po ulicach, pojedyncze napady, pobicia. Piłem tyle, że bez tego ręce mi się trzęsły. Lubiłem też zadymy na stadionach. Pojechałem na mecz Polska – Czechy do Ostrawy. Tak się tam spiłem, że nie wiedziałem, co się dzieje. Pobiłem policjanta. Zatrzymali mnie i siedziałem tam 3 miesiące. Nie byłem już w stanie grać bohatera. Ze łzami w oczach wjechałem na celę. W uszach miałem to, co dosłownie dwa dni wcześniej mówiła mi mama: „Łukasz, nawróć się, bo Bóg tak tego nie zostawi. Coś się wydarzy” .
I wydarzyło się: poszedłem siedzieć, i to
w obcym kraju.
W celi ukląkłem na łóżku, zacząłem Boga przepraszać i prosić Go, żeby wyklarował tę sytuację. Po 3 miesiącach wypuścili mnie. Gdybym siedział 4 dni dłużej, to w szkole nie byłbym klasyfikowany i wyrzuciliby mnie. Dzięki Bogu i ludziom udało się. Skończyłem szkołę, za co jestem bardzo wdzięczny dyrektorowi mojej szkoły. Chciałem być normalnym człowiekiem. Trwało to 3 miesiące. Potem znowu zaczęli o mnie mówić: ćpun. Znowu kradzieże, sprawa za kradzież z pobiciem i wyrok: 2 lata więzienia w zawieszeniu na 3 lata, do tego ogromne pieniądze do zapłacenia. Ale ja to miałem gdzieś. Poznałem ciemną stronę miasta: kradłem, jeździłem na różne „numery”... A matka cały czas mówiła: „Łukasz, nawróć się, bo upadniesz bardzo nisko”. Zatykałem uszy, uciekałem, a ona nawet jak spałem, budziła mnie, zrywała ze mnie kołdrę i czytała mi Pismo Święte. Więc odstawiłem tamtych gości. Ale zacząłem chodzić na siłownię, brać sterydy. Do tego extasy, LSD. Pracę znalazłem dopiero wtedy, kiedy przychodziły pisma z sądu o zamianie grzywny na odsiadkę. Kiedyś jeden z kumpli miał wypadek samochodowy:
śpiączka, obrzęk mózgu.
Obudziło się we mnie sumienie, bo ja miałem jechać tym maluchem, pewnie siedziałbym obok kierowcy, tam gdzie uderzył autobus... To było jak ostrzeżenie. Nawróciłem się i wyspowiadałem, bo kumpel był w potrzebie. Ale gdy cudem wyzdrowiał, znowu zaczęła się siłownia, narkotyki, zabawy. W końcu przyszło takie cierpienie, że nic nie dawało satysfakcji: ani pobicia, ani narkotyki, ani bycie dużym, bycie twardzielem. Mówiłem sobie: ucieknę z tego miasta, zamieszkam gdzie indziej, znajdę chłopaków, którzy są grzeczni, z takimi się skumam, bo normalnie nie wyrobię... A mama ciągle mówiła mi, żebym się nawrócił. Stała na balkonie. Ja to wykorzystałem, zamknąłem balkon, zasunąłem firanę, żeby się jej pozbyć, żeby się pozbyć wyrzutów sumienia. I wtedy zobaczyłem coś niesamowitego: smutne oczy mamy – błyszczące, z pytaniem: Co ja ci zrobiłam? Serce mnie tak zabolało, że...
Wypuściłem ją, poszła do kościoła na pierwszy piątek, a ja wziąłem Pismo Święte i znalazłem taki fragment: „Proście, a otrzymacie”. Zacząłem szykować sobie kanapki i na głos rozmawiać z Bogiem. Powiedziałem: „Wiesz, ja nie potrafię się nawrócić, nie mam takiej siły, ale gdybyś mi dał
jednego małego kopa,
to ja wskoczę na obroty... i będzie dobrze. Na drugi dzień poszedłem na imprezę. Poszedłem tam wypity i naćpany. Spotkałem Tomka, też wypitego. I on zaczął mi mówić, że chodzi do kościoła, że ta ekipa już go nie bawi, że postanowił zmienić swoje życie. Wtedy obudziła się we mnie jakaś moc. Po prostu się nawróciłem. Wszystko zrozumiałem. Nie ćpam, nie piję, mam narzeczoną (ślub w październiku), pracę, skończyłem szkołę. Kiedyś poszedłem do szpitala, do sąsiada mojej siostry. Rozszedł się z żoną, został bez dachu nad głową. Miał próbę samobójczą. I tak mówię mu o sobie, a on na to: – Ja tu sobie wszystko zaplanowałem, a ty przyjeżdżasz i burzysz mi to...
„Wiesz, ja nie potrafię się nawrócić” – powiedział Łukasz Bogu. Pan Bóg tylko na to czekał
fot. MAREK PIEKARA
Nie wiedziałem, o co mu chodzi. A on mówi, że znowu zaplanował samobójstwo i wie, że tym razem mu się uda. No,ale po tym moim gadaniu skończył u kratek konfesjonału. Kiedyś nawet udało mi się dać świadectwo sataniście z siedmioletnim doświadczeniem. Ma HIV i gruźlicę. Szatan podkładał mu świnię, bo był w ośrodku odwykowym i w testach wychodziło, że bierze narkotyki. A nie brał. Potem się dowiedziałem, że się wyspowiadał.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.